Samstag, 27. August 2011

Borneo, Sabah

01.08 przylecielismy z Johor Bahru (pld-wsch czesc polwyspu Malajskiego) na Borneo, a dokladniej do Kota Kinabalu, miasta ktore lezy we wschodniej czesci malezyjskiego Borneo zwanej SABAH. Tu tez znajduje sie najwyzszy szczyt Malezji Kinabalu (4 095 m). W kota Kinabalu spedzilismy pare dni, ale samo miasto jest rozwlekle, niezbyt przystepne... Przez te kilka dni czytalismy o tym wszystkim i zastanawialismy sie jak dalej chcemy podrozowac, no i co warto zobaczyc na Borneo. Wyspa ta oczywiscie slynie ze swej fauny i flory, niektore gatunki sa tu endemiczne, wiec postawilismy na to... 04.08 udalismy sie do oddalonego o 330 km Sandakan, gdyz wydalo nam sie ciekawsze (wszystko tu jest nieco drozsze niz na polwyspie). W blizszej lub dalszej odleglosci od Sandakan dostepne sa wycieczki jak np:
- wspinaczka na Kinabalu - niestety trzeba zabukowac kilka miesiecy przed... :(((  ,
- nocna obserwacja zolwii zielonych podczas skladania jaj (na wysepkach archipelagu Sandakan), 
- wizyta u Urangutanow - w miescie Sepilok, w 'Sepilok Orang-utan Rehabilitation Center', 30 ringgit/os, 20km (tam podejrzewam Martyna W. pseudonim 'podrozniczka' od calowania w sierocincu orangutnow nabawila sie grzyba),
- Gomantong Caves - system jaskin z mnostwem zyjacych w niej ptakow z rodziny jerzykowatych, okolo 100km od Sandakan. Trzeba wspomniec, ze gniazda tychze ptakow sa bardzo pozadane przez lokalna spolecznosc ze wzgledu na walory smakowe i sporzadza sie na ich bazie zupe. Sa dwie jaskinie - Czarna  jest otwarta dla zwiedzajacych i ma okolo 90m wysokosci, Biala natomiast jest mniej dostepna, bardziej niebezpieczna i trzeba miec 'specjalne' pozwolenie na wejscie (czyli wiecej 'posmarowac'). Z Czarnej j. zbiera sie czarne gniazda (tansze), z bialej jaskini zas (jak zgadliscie zapewne) w wiekszosci  ptaki skladaja b. wysoko biale gniazda (obecnie bardzo drogie, lepsze w smaku).  Ze wzgledu na wspinaczke po nie, ciezko je bylo, i coraz trudniej jest je zdobyc. Z czasem ludzie zaczeli zabierac je, nawet zanim mlode sie wykluly z jaj, tym samym ich populacja zaczela drastycznie malec. Teraz jaskinia jest 'pod ochrona'  :))
- Rainforest Discovery Centre (Sepilok, bilet 10 ringgit/os) w malym budynku przy wejsciu zaprezentowane sa gatunki roslin i zwierzat na Borneo, a za nim jest ogrod botaniczny, wielkie jezioro i duza powierzchni dzungli do spacerow, wiec jeden dzien w tym miejscu to zdecydowanie za malo...
- wyprawa lodzia po rzece Kinabatangan z nadzieja na obserwacje jednego z bardzo interesujacych gatunkow Borneo - Hornbill czyli dzioborozca, a takze Raflezji Arnolda (haha tym razem nic wspolnego ze Schwarzeneggerem...), chociaz ja mozna ponoc spotkac tez na Sumatrze i wiele innych. Mozna je wypatrzec, ale nie jest zagwarantowane, ze sie cokolwiek zobaczy, oprocz rzeki i dzungli  ;)
- no i juz niektorzy widzieli zdjecia - 'Labuk Bay Proboscis Monkey Sanctuary' (60 ringgit/os).  Mina niektorych malpek i dotkniecie  nochala (az 3 razy) doroslego samca o 'doroslym' , pokaznym nochalu... BEZCENNE!!!!   ;)))))
- To oczywiscie nie wszystko...  Jest tez mega duzo okazji i miejsc do nurkowania oraz... do wolontariatu :))) jesli komus z Was znudzi sie robota, ma duzo kasy i chcialby pomoc... ;) Zainteresowanym moge podac linki...
Wspomniec chce tez, ze z Sandakan do Ranau (okolo 260 km) mialy miejsce w mrocznych i ponurych czasach II wojny swiatowej 'marsze smierci', czyli marsze wiezniow wojennych schwytanych przez Japonczykow. W obozie pracy w Sandakan podczas wojny pracowalo tysiece wiezniow. W 1944 r. zostalo ich okolo 2 400 glownie z wojsk australijskich i  brytyjskich  (warunki podobne jak te wiezniow w Tajlandii i Birmie przy budowie 'Kolei Smierci'). Kiedy wojna zblizala sie ku koncowi, a wiezniowie coraz czesciej sie buntowali, Japonczycy zdecydowali o przeniesieniu obozu wglab Borneo. Wiezniow wysylano do Ranau w trzech marszach (pierwszy - 28 lutego 1945r), a jedynymi ktorzy przezyli bylo 6 Australijczykow, ktorym... udalo sie uciec jeszcze podczas marszu lub juz z obozu w Ranau, a nastepnie otrzymali pomoc lokalnej spolecznosci. Japonczycy byli nieludzko brutalni. Do lipca 1945 wszyscy zmarli, nie bylo juz ani jednego ocalalego wieznia w obozie Ranau. Jak na ironie, po wojnie okazalo sie ze byly plany odbicia wiezniow na poczatku 1945 roku, ale padly sugestie wywiadu, ze raczej nie ma wiezniow (ocalalych) w obozie w Sandakan...
Jak zawsze, bardziej tematem zainteresowanych odsylam do lektury. Jesli chcecie poczytac na wikip. to od razu wejdzcie na angielska lub niemiecka wersje, bo polskiej nie ma. Nasz przewodnik 'Lonely Planet' troche sie mija z liczbami z wikip. 'Sandakan Memorial Park' znajduje sie kilka kilometrow od Sandakan.

Samstag, 20. August 2011

Selamat Datang - witajcie w Malezji!!! :)))

Po wyjsciu z singapurskiego Zoo ruszylismy do Malezji - do Johor Bahru. Nie ma zadnego problemu zeby dostac sie z Singapuru do Malezji - lokalne autobusy jezdza b. czesto :). Z wiza tez nie bylo problemu, dostalismy na 90 dni. Malezja lezy na Polwyspie Malajskim, oraz w polnocnej czesci Borneo (czasem okreslane sa poprostu jako Zachodnia i Wschodnia Malezja). Przedzielone sa Morzem Poludniowochinskim.

Od razu poczulismy roznice (po Wietnamie). Ludzie sa przyjazni, albo sie usmiechaja (czesto) albo nie zwracaja uwagi - ale sie nie gapia i nie wytykaja palcami. Jest duzo imigrantow, wiec pewnie dlatego... Spoty reklamowe przedstawiaja Malezje w regionie jako 'Truly Asia' (czyli prawdziwa Azja)... wlasnie ze wzgledu na ten kulturowy mix. Po raz pierwszy w naszej podrozy widzimy tez czesto kobiety w hidzabie (odslaniajaca twarz husta noszona na glowie przez muzulmanki). Przy czym czesciej w Malezji niz w Singapurze. Okolo 60% ludzi w Malezji wyznaje Islam, w Singapurze - okolo 15%.
Czego mi brakuje z Wietnamu, to zielonej herbaty. Tu sie pije zazwyczaj chinska czarna herbate z cytryna i lodem lub cacao tzw. Milo (z Tajlandii) oraz soki. Herbata zielona nie jest tu niestety popularna. Dobrze, ze kupilam w Wietnamie kilka paczek... nie na darmo moj plecak wazy 19,9 kg ;) (sprawdzone na lotnisku :)
Malezyjska walute - ringgit mozna spokojnie przyrownac do zlotego (1 PLN to 0,98 MYR). Ceny wygladaja roznie, czasem bardziej czasem mniej zblizone do polskich ;). Jedzenie (rewelacyjne) od 4 ringgit w gore, kawa od 2 (3w1 lub lokalna kawa w torebkach (jak herbata)) do 5-7 (porzadna dobra kawa z ekspresu) herbata okolo 2, soki - od 3 ringgit. Cena zalezy tez od tego czy napoj jest goracy czy z lodem (drozszy). Autobusy tez roznie od 12 ringgit (Johor B. - Mercing okolo 180 km), 19 (Johor B. - Melaka ok. 235 km) itd... bo cen zalezy oczywiscie od odleglosci. Pokoje w hotelach: od 35 ringgit (maly pokoj bez tv i toalety (dzielona), wifi jest (kiepsciutkie) albo w ogole nie. Srednio to 60 - 90 to juz w miare ok, reszta wiadomo duzo drozej... W porownaniu z hotelami w Wietnamie Malezja wychodzi kiepsko... Wiekszosc kosztowala 12 $ i byla jak za ta cene porzadna, a za 21 $ to mielismy naprawde pelen wypas, tu... czasem wchodzisz do pokoju i Cie z miejsca zaduch cofa, a pokoj kosztuje 65 ringgit... :((  Bilety do kina 8-10 ringgit. Taksowki sa drogie jak w Warszawie i wsrod lokalnych 'taksiarze' maja kiepska reputacje. Np. 6 km z dworca do miasta za 'teksi' trzeba zabulic 20-25 ringgit, a mini bus (prywatne firmy) bierze 1 ringgit. Na niektorych dworcach autobusowych lub lotniskach sa punkty taksowek i kupuje sie 'bilet' na taksowke. Bilety te maja ustalone ceny (w zaleznosci od czesci miasta, gdzie chcesz jechac) i wychodzi taniej niz jak sie wyjdzie z dworca i zlapie takse na ulicy...  przedtem, od Tajlandii po Wietnam bylo dokladnie odwrotnie :)
Z Johor Bahru pojechalismy do Mercing - malego miasteczka portowego na wschodnim wybrzezu (2,5h autobusem). Z reguly ludzie przyjezdzaja do Mercing, zeby dalej plynac na kilka wysp niedaleko i ponurkowac, my przyjechalismy troche poleniuchowac. Zajelismy sie tam malutkim kociakiem. Biedny futrzak - same kosci, chucherko, ledwo chodzil. Wzielismy do hotelu, karmilismy. Slodziak drugiego dnia juz zaczal ganiac i sie bawic. Po jednej nauczce z sikaniem na podloge nauczyl sie isc do lazienki. Taki madrala. Nie moglismy go niestety ze soba zabrac :((( (sprawdzilismy linie lotnicze... futerkowcom zakaz wstepu), wiec odstawilismy na to samo miejsce. Jego mama juz na niego czekala :)). Dobrze sie skonczylo. Jak go znalezlismy blakal sie sam, chudziutki, myslelismy ze nie ma nikogo :))
c.d.n.

Samstag, 13. August 2011

Singapur - bezpieczna wyspa, miasto lwa...

Lot do Singapuru (27.07) zajal 1,5 godziny (9:10 - 10:40) i ponownie przesunelismy zegarki godzine do przodu. Pierwsze wrazenie, bardzo pozytywne, bardzo czysto na ulicach, bez milionow motorow i... co tu duzo mowic - drogo. Przelicznik z 1 USD to 1,2 SD (singapurski dolar).  Dobra kawa kosztuje 3-5 SD.  Najdrozsze sa hotele - za pokoj dwuosobowy trzeba zaplacic ok 65 SD wzwyz. Dlatego popularne sa hostele z pokojami 6 osobowymi lub 10 osobowymi. I tak za miejsce w pokoju 10 osobowym trzeba zaplacic 18 SD/os. Mozna tez taniej, niz w restauracji, zjesc obiad w food courts.  Kraza plotki, ze za zasmiecanie na ulicach mozna dostac mandat, ale poniewaz smiecenie jest wbrew naszym zasadom (dostawanie mandatow tez ;) ), wiec nie sprawdzilismy.  Natomiast w miejscach publicznych jak metro tzw.  MRT  sa ogalaszane komunikaty, ze 'jesli zauwazysz cos lub kogos podejrzanie wygladajacego zglos... ', maja hopla na punkcie bezpieczenstwa. Nawet jedna pani z ochrony MRT chciala przejrzec moj bagaz, 'nie wyglada pani podejrzanie, ale pani bagaz jest taki duzy...' hehe Powiedzielismy, ze spieszymy sie na autobus i podrozujemy duzo wiec mamy duzo pamiatek, pogadalismy troche...  zmiekla... ostatnie czego mi wtedy bylo trzeba to otwieranie plecaka, moze tlumaczenie sie z czegos i niewiadomo ile by to zajelo... ;)
Singapur (Singa - lew, pura - miasto) jest miastem i panstwem w jednym, polozony na wyspie. Centrum miasta znajduje sie w pld-wsch czesci wyspy. Spedzilismy dwa baaaardzo dlaugie dni w Singapurze. Duzo sie nachodzilismy, bylismy w hinduskiej czesci miasta (w S. mieszka duzo Chinczykow i   Hindusow) zwanej Little India, w tybetanskiej Swiatyni, wieczorem zas udalismy sie na pld-wsch wybrzeze do Marina Bay - centrum biznesowe, gdzie znajduje sie m.in. resort Marina Bay Sands, a w nim oprocz markowych i bardzo drogich restauracji, butikow itd, jest naprawde masakrycznie wielkie kasino...  zwyklismy 'zaliczac' wszystkie kasina - duzo ich do tej pory nie bylo, ale zawsze pogralismy... ale to!!! to miejsce to czyste wiaractwo, a poza tym po 15 minutach wrecz skostnialam - doslownie, tak tam zimno, a ze jest 4 pietrowe to nawet spacer po tym miejscu zajmuje duzo czasu - cos w stylu spaceru po zlotych tarasach... Generalnie Marina Bay to po prostu imponujace i niesamowite miejsce, a zwlaszcza   architektoniczne cudo jakim jest hotel Sands SkyPark. Nie poszlismy dalej zobaczyc ArtScience Museum, bylo juz zbyt pozno...
Nastepnego dnia ruszylismy do zoo. Jest kilka polecanych miejsca do odwiedzenia w Singapurze jak: Zoo, Nocne safari, Bird Park itd. Bardzo zaluje, ze nie bylismy wystarczajaco dlugo, zeby zobaczyc wiecej... wlasciwie ledwo nam starczylo czasu na Zoo... jest bardzo duze i naprawde z przyjemnoscia mi sie po nim spacerowalo. Zadnych krat, futrzaki i spolka maja naprawde duzo przestrzeni... :))) 
Singapur bardzo nam sie spodobal... Bardzo. Wiec mam nadzieje, ze jeszcze tu zawitamy i nadrobimy.

Mittwoch, 3. August 2011

Ostatnie dni w Wietnamie...

Z Hanoi ruszylismy (10.07) do Hue nocnym pociagiem o 9:30 i dobilismy okolo 7 tej rano. Znalezlismy w miare fajny hotel, gdzie calkiem tanio mielismy duzy pokoj z balkonem i calkiem dobrym omletem na sniadanie :).  Hue nad rzeka Perfumowa  - dawna stolica imperium Nguyen, a pozniej stolica Wietnamu do 1945 roku, jest licznie odwiedzane, przede wszystkim ze wzgledu na bogata historie, muzea, liczne pobliskie pagody oraz cytadele w srodku miasta oraz oczywiscie... na swoj urok. Od 1993 wpisane na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO.

Wietnam ma bardzo dluga i ciekawa historie, a niedawno tez bardzo krwawa. Ponoc epoka brazu nie zaczela sie wcale w Chinach, ale wlasnie w Wietnamie i Tajlandii i rozeszla na polnoc ;)), bylo tez ponad tysiac lat Chinskiej okupacji, oraz proby podbicia kraju przez Mongolow i Kmerow, no i oczywiscie wojny Indochinskie. Przez tysiaclecia w Wietnamie bylo wiele krolestw, dynastii i rodow, ktore wyglada na to ze stale walczyly miedzy soba, a jezeli godzily to jedynie w obliczu wiekszego zewnetrznego wroga jak np Chiny. Po dawnych czasach pozostaly wlasnie (wpisane na liste UNESCO) m.in. cytadela w Hue, a w niej odgrodzone miasto po ostatniej panujacej dynastii Nguyen, cytadela dynastii Ho (niedaleko Thanh Hoa) oraz ruiny swiatyn My Son (niedaleko Hoi An) - pozostalosc po bardzo walecznie nastawionym krolestwie Champa . My Son bylo religijnym centrum, oraz miejscem pochowku kolejnych wladcow krolestwa (niestety zniszczone w duzym stopniu podczas amerykanskich bombardowan). 

Z Hue takze wybralismy sie (12.07) na jednodniowy wyjazd do strefy zdemilitaryzowanej tzw. DMZ (demilitarized zone) granicy miedzy polnocnym i poludniowym Witnamem (pas o szerokosci 10 km - po 5 km z obu stron rzeki Ben Hai, dlugosc: ok 100 km od morza do granicy z Laosem, praktycznie wzdluz 17 rownoleznika), ustanowionej po I wojnie Indochinskiej na konwencji genewskiej. 'Ziemia niczyja'. Paradoksalnie, strefa zdemilitaryzowana, na ktorej z zalozenia zabronione bylo prowadzenie jakichkolwiek dzialan militarnych - byla bombardowana i nadal jest zaminowana oraz pokryta niewypalami. Ale nie tylko DMZ. Okolo 20 % powierzchni Wietnamu nadal nie jest 'oczyszczona' i szacuje sie, iz ok. 3,5 miliona min oraz 350 tys. do 800 tys. ton niewybuchow (UXO) nadal pozostalo i stwarza ogromne niebezpieczenstwo dla ludzi. Kazdego roku okolo 1 100 ludzi ginie, a okolo 1 900 osob zostaje rannych w wyniku wybuchow UXO w Wietnamie. Jesli chodzi o inne 'pozostalosci wojenne' na terenie DMZ, to niewiele tego, wiekszosc sprzetow rozebrano i wywieziono. Zobaczylismy ruiny kosciola (katolicy mieszkaja na poludniu kraju) z widocznymi dziurami po kulach, cmentarz zolnierzy Polnocnego Wietnamu, most Huong Hoa - glowne przejscie graniczne na rzece Ben Hai, szlak Ho Chi Minh'a zachowany w jednym miejscu oraz bardzo dobrze zachowane tunele Vinh Moc.
W wiosce Vinh Moc kilka kilometrow od strefy DMZ silnie bombardownej od 1966 mieszkancy wioski w 18 miesiecy wykopali tunele (o tej samej nazwie) na glebokosc od 12 do 23 m na potrzeby przetrwania bombardowan. Urodzilo sie w nim 17 dzieci. To nie jedyna wioska, ktora na czas wojny doslownie 'zapadla' sie tymczasowo pod ziemie...
13.07 przybylismy do starego, zabytkowego miasta Hoi An. Wpisane na liste Unesco, pierwsze dowody na zamieszkanie czlowieka datuje sie na 2 200 lat temu. Miasto ma dluga historie, ktorej calosci nie bede pisac. Wazne sa m.in. iz bylo miastem portowym krolestwa Champa (II - VIII wiek), a potem bylo waznym  portem dla statkow kupieckich i kupcow z calego swiata i osiedlilo sie tu ich wielu m.in. z Chin, Japonii, a potem takze z Europy. Ten fakt przyczynil sie m.in. do tego jaki jest uklad miasta. Waskie uliczki, rzedy starych budynkow oraz swiatynie sa z duzym wplywem chinskiego oraz japonskiego stylu architektonicznego. Miasto jest bardzo, ale to bardzo urokliwe, ja raczej cieszylam sie ta wyjatkowa atmosfera, niz zwiedzalam 'co sie da'. Jedyne co widzialam to unikalny zakryty most ze swiatynia (!) zbudowany przez Japonczykow. Wiekszosc budynkow nadal stoi tylko dzieki pieniadzom turystow - dawno juz  by sie rozpadly, ale odrestaurowane i pieknie pomalowane sa jedynie te, w ktorych teraz sa kawiarnie, restauracje, pamiatki lub ubrania prosto od krawca, bo warto wam wiedziec, ze Hoi An slynie z bardzo dobrych krawcow, ktorzy szyja garnitury i nie tylko na miare, oczywiscie taniej niz w Europie. Hotele sa drogie - wszyscy przeciez odwiedzaja Hoi An. My zaplacilismy 22$, przy sredniej w Wietnamie  ok. 12$. Jednym z plusow hotelu 'An Hoi' byl basen ;))))
Bardzo pozytywnym i znaczacym polskim akcentem jest osoba Kazimierza Kwiatkowskiego, architekta, ktory kierowal pracami konserwatorskimi Palacu Krolewskiego w Hue, prowadzil prace we wspomnianym miescie Champa - My Son, oraz w latach 90 niezgodzil sie na wyburzenie zabytkowej czesci miasta Hoi An wlasnie, ktorej Wietnamczycy chcieli sie pozbyc i pewnie dzieki temu Hoi An jest wpisane na liste dziedzictwa kulturowego UNESCO. Kiedy pytana, odpowiadalam skad jestem, od razu pojawialo sie nazwisko Kwiatkowskiego. Byl i jest znany i bardzo szanowany.

16.07 bardzo rano wyjechalismy z Hoi An do Quy Nhon, bo stesknilismy sie za plaza. Znane z pieknych plaz jest takze miasto Nha Thrang, ale po opisie wydalo nam sie za  bardzo turystyczne. Trafilismy wiec do miasta, gdzie nie ma prawie zadnego turysty, za to kiedy slonce sie powoli chowa na plaze wychodza tlumy Wietnamczykow, graja w pilke nozna!!! siatkowke plazowa, ale wiekszosc wypoczywa albo plywa, ale wszyscy - doslownie! sie na nas gapia. Kazdy nasz ruch nie ujdzie ich uwagi. Sama juz zwatpilam, moze lepiej bylo juz do tego turystycznego raju jechac, bo turysci mieliby nas przynajmniej gleboko gdzies... Na szczescie 1,5 km od miasta znalezlismy piekna plaze bez ani jednego ludka.  I bylo super...   A poza tym! pyszne i swieze owoce morza...  w restauracjach zamawia sie na kilogramy ;)

20.07 nocnym autobusem ruszylismy do Da Lat, miasta w regionie znanym z wina (o tej samej nazwie), roznej masci owocowych zelek oraz roznego rodzaju herbat i kaw. Uprawia sie tu truskawki oraz rozne rodzaje kwiatow oraz kawe, bo Da Lat lezy na wysokosci  1 475 m n.p.m. Okolice sa przepiekne, zalesione, a samo miasto jest bardzo ladne, zadbane i takie bardziej europejskie z miniaturowa kopia wiezy Eiffla i mniej podobnym, ale mimo wszystko, Big Benem. Duzo pieknych budynkow, wrecz willi w stylu kolonialnym.
W Dalat tez jest dom, sama nazwa mowi ze nie jest zwyczajny - Crazy House. Projekt zaklada dom, ktory wyglada jak chata baby jagi i spolki; polaczone schodami, schodeczkami i tunelami. Teoretycznie chodzi tu o powrot czlowieka do natury. Calosc w klimacie cos miedzy baba jaga, a Alicja w krainie Czarow. Nawet jest kilka pokoi jak w hotelu, jak np. pokoj kangurow ktory mozna wynajac i mieszkac. Naprawde crazy house...  Projektantka jest kobitka stad, ktora studiowala architektore w Moskwie i zaprojektowala takze kilka innych budynkow m.in. kosciol katolicki.
Bardzo dobrze sie czulismy w Dalat, aczkolwiek jak to w weekend standardowo przybyly tlumy Wietnamczykow.

ALE SAJGON!!!  :)))
Do HCMC (Sajgon) przybylismy (24.07) okolo 15:30 po okolo 7 godzinnej jezdzie autobusem. pogadalismy troche ze starszym panem, ktory stwierdzil m.in. ze nie lubi za bardz ludzi w Wietnamie, bo nie sa przyjazni, ale od razu dodaje, ze po akcencie slychac ze Ci niemili sa z polnocy... Cos w tym jest w HCMC ludzie raczej nie przepadaja za Hanoi oraz polnoca... Zas samo miasto mi sie bardzo spodobalo. Jest zatloczone - fakt, ale brak tego Hanoiskiego chaosu i balaganu. Zwlaszcza w dzielnicy, gdzie jest muzeum Wojny ... Jest czysto i zadbanie. Bylismy w 'War Remnants Muzeum'. Masakra i straszna tragedia. Najbardziej przemawiajace do wyobrazni, przerazajace i przejmujace sa zdjecia korespondentow wojennych, ktorych wiekszosc zginela zreszta w Wietnamie, Laosie lub Kambodzy, takze zdjecia ofiar chemikaliow uzytych w czasie wojny - nowonarodzonych dzieci, uposledzonych i naznaczonych roznych mutacjami.

Udalismy sie takze na jednodniowa wycieczke zobaczyc delte Makongu i wodny market...



To tyle z Wietnamu!!! :)