Mittwoch, 27. Juli 2011

Hanoi i Zatoka Halong

Hanoi (05.07) to bardzo zatloczone miasto. I powiem ze niezbyt nas do siebie przekonalo, ale napewno lekko zestresowalo. Wynajecie motoru w takim miescie to najbardziej stresujaca rzecz, jaka tu mozna zrobic. Sam spacer tu to porazka, Motorow jest tak masakrycznie duzo, ze nawet przejscie chodnikiem jest niemozliwe. Sa i zaparkowane wszedzie gdzie tylko jest jakis skrawek miejsca (na chodniku), ale i gdzie tylko sie da, to poprostu motocyklisci przejezdzaja chodnikami. W rezultacie ludzie chodza tu jezdnia... A po wiekszosci twarzy motocyklistow widac, jakze bardzosa zbulwersowani ze masz czelnosc isc chodnikiem i go nie przepuscic. Najlepiej jakby pieszych w ogole tu nie bylo... Poza tym spacerujac jestes non stop bombardowany pytaniami... moze chcesz kupic pocztowki, okulary przeciwsloneczne, a moze przewodnik - (nieudolne kopie tych dwoch ostatnich, a jakze) a moze 'You my friend!! moto???'. I tak az do bolu... Czego nie chcielismy przegapic w Hanoi to slynny Teatr Lalek na wodzie (teatr Thang Long). :)) Spektakl bardzo ciekawy, zupelnie inny od tego co nam znane. I nie mam tu na mysli tylko 'wygladu' lalek ani tresci, muzyki i nawet instrumentow, ale to ze scena jest lustro wody!!... :)))  Elektyzujace 50 minut i bardzo  magiczne...
Wyrwalismy sie z Hanoi szybko wykupujac trzydniowa wycieczke po Halong Bay (07-09.07).

I to byl strzal w dziesiatke. Wyruszylismy po sniadaniu w dziewiec osob plus 2 przewodnikow. Okolo 12 dotarlismy do zatoki i przesiedlismy sie z autobusu na lodz. Podczas obiadu statek wyplynal na zatoke i moglismy nacieszyc oczy widokami pieknych skal 'wystajacych' z wod zatoki, ktora jest wpisana na liste swiatowego dziedzictwa UNESCO. Pierwszego dnia zwiedzilismy takze najwieksza na zatoce jaskinie tzw. 'amazing cave' albo tez 'surprising cave' oraz wyspe Tip Top, ktora ma mala plaze z mnostwem turystow oraz taras widokowy na szczycie. Na taras prowadzi ponad 500 stopni schodow, a widoki z niego sa naprawde przepiekne. Wieczorem zacumowalismy na zatoce na noc. Wieczor spedzilismy wszyscy, grajac w karty, zas przewodnicy spiewali karaoke -  hiciory prosto z wietnamskich imrez. Czyli disco polo po wietnamsku. Na drugi dzien po sniadaniu poplynelismy na wyspe Cat Ba, najwieksza na zatoce i ruszylismy rowerami na wycieczke po drodze zatrzymujac sie w jednej z najstarszych tu wiosek. Po poludniu zas poplynelismy kajakami w kilka miejsc na zatoce do ktorych mozna sie dostac tylko w ten sposob :)) Jakos po piatej zameldowalismy sie w hotelu na wyspie Cat Ba. Zacny hotel z widokiem na zatoke. Wieczorem piwko po baskijsku hehe. Troje sposrod nas to mieszkancy kraju Baskow... A piwko po baskijsku to prosta zasada 'jedno miejsce/pub - jedno piwo'. Pozno poszlismy spac, za to ile bylo zwiedzania hehe   ;)))
W ostatni dzien po sniadaniu ruszylismy z Cat Ba z powrotem na lad, oplywajac szeroko w glab zatoke. Jedzenie bylo pyszne, pogoda dopisala, bylo pieknie slonecznie. Czego chciec wiecej.  Jak pamietacie bedac w Sapa na Halong byl sztorm i wszystkie rejsy odwolano... Mielismy szczescie, ponoc pogoda na zatoce potrafi sie zmienic diametralnie w blyskawicznym tepie.

Mittwoch, 13. Juli 2011

Dien Bien Phu & Son La

Z Sapa 29.06 wyruszylismy pod granice z Laosem. W Dien Bien Phu miala miejsce zwycieska bitwa wojsk Wietnamu nad Francuzami w 1954 (I wojna Indochinska), ktora zakonczyla na dobre etap kolonialnego panowania Francji w Wietnamie. Podroz zajela nam 9h (8:00 - 17:00) znowu gory, kreta droga i piekne widoki, minelismy tez dosc blisko Fansipan. W Sapa bylo dosc chlodno, w autobusie byl przeciag, wiec dojechalam do D.B.P. z przeziebieniem, a na drugi dzien juz grypa. Ale zwiedzilismy muzeum, w ktorym jest mnowstwo zdjec, broni a nawet wanna jednego z pulkownikow, oraz rower, ktory mogl przewiesc ladunek 337 kg, chociaz nie wygladal ;). Potem poszlismy w kilka miejsc zobaczyc m.in. bunkier, w ktorym pulkownik Piroth (widzac beznadziejnosc sytuacji swoich wojsk) popelnil samobojstwo (nic nie zostalo z tego bunkra; w zapadlej ziemii porosnietej trawa stoi tylko tablica pamiatkowa), wzgorze A1 - jedno z francuskich umocnien, odtworzony bunkier dowodztwa armi francuskiej oraz stary most Muong Thanh, tylko dla pieszych i motorow. Miejsca te sa w roznych czesciach miasta, wiec przy okazji zwiedzilismy to sympatyczne miasteczko, ktore widac po stanie hoteli i reakcji mieszkancow na nasz widok, nie jest zbyt czesto odwiedzane przez turystow.
02.07. W totalna ulewe wyszlismy z hotelu na dworzec, zeby zlapac autobus do Son La o 12:00. Na szczescie dworzec byl naprzeciwko hotelu, ale i tak zmoklismy jak te kury, a i pol godziny zajelo nam przekonywanie kierowcy, ze absolutnie, nie chcemy naszych plecakow na dachu!!! Lalo jak z cebra... chyba zwariowal, pokazalam mu na migi, zeby nasze bagaze wrzucic na tyl... 'nie, na gore' i tak kilka razy, poskutkowalo dopiero kiedy 'powiedzialam' mu, ze moze mi oddac kase za bilety... bo nie jade... Zatem nastepne 5 godzin, jechalismy sobie z kierowca - rajdowcem zeby, oczywiscie 15 km przed Son La zlapac gume... W Son La za duzo nie ma. Francuzkie wiezienie, w ktorym trzymano przeciwnikow antykolonializmu oraz muzeum. Czesc poswiecona grupom etnicznym, oraz czesc poswiecona Wielkiemu Ho Chi Minh. Nie zabawilismy tam wiec dlugo :).

Samstag, 9. Juli 2011

Sapa

Jestesmy w Sapa. Szosty dzien (23.06-28.06). Wsciekle typowo turytyczne miasteczko. Same hotele, restauracje, kawiarnie, sklepy z pamiatkami oraz butami i ubraniami do wspinaczki... Miasteczko jest calkiem przyjemne, aczkolwiek mam wrazenie, ze non stop cos tu buduja, dobudowuja, spawaja, wierca i tna (nawet o 11 wieczorem jak trzeba)... Hotele zdaja sie przescigac w wysokosci... zeby tylko miec jak najlepszy widok na gory. I wyglada na to, ze nie maja tu zadnych norm ani granic. My mamy pokoj na czwartym, ostatnim pietrze i nasz widok, to w pierwszym planie glowna ulica i hotele, a gory Hoang Lien sa dalej. Najwyzszy szczyt - Fansipan (3 143 m). Wokol Sapa jest kilka wiosek, z ktorych kobiety przyjezdzaja codziennie do Sapa w poszukiwaniu turystow, chcacych lub dajacych sie namowic na kupno pamiatki. Mozna tu spotkac kobiety Hmong Den (Czarne Hmong) oraz Dzao. Maja rozne rzeczy. Torby z wyszywaniami, haftami - rozne rozmiary, poszewki na poduszki, przykrycia na lozka, kolczyki i branzoletki itd. Ale najlepsze jest to, ze jak tylko wyjdziesz z hotelu (za kazdym razem), otaczaja Cie w ilosci od 2 do nawet 15 i oczywiscie,  rozmawiajac plynnie po angielsku, chcac cos sprzedac ida za Toba dopoki nie wejdziesz np. do restauracji. I wszystkie naraz mowia do Ciebie... 'Hej, jak sie masz? skad jestes? jak masz na imie?'  Po pieciu dniach to wyglada troche inaczej, mowia: 'widze Cie codziennie i codziennie ide za Toba musisz cos kupic ode mnie ;), caly czas mowisz pozniej pozniej...' sprytnie probuja roznych sztuczek, cokolwiek zadziala hehe.
Codziennie zasiadamy z kawa na tarasie i patrzymy co sie dzieje. Wiemy np kiedy przyjezdza autobus, bo wtedy wszystkie biegna ku niemu i nowym turystom. A wiec codziennie zycie wyglada tu tak samo. Kobitki chodza za turystami, przez miasto przejezdza mnostwo motorow, samochodow, nawet ciezarowek. Nie ma nawet miejsca, zeby dwa duze samochody sie minely... wiec trabia, czasem robia sie korki, gra muzyka (zachodnia oczywiscie), turysci spaceruja, otoczeni dziewczetami.
Gory sa przepiekne, zielone, porosniete drzewami, a w nizszych partiach pokryte polami ryzowymi. Chmury caly czas plyna po zboczach, raz w gore, raz w dol, zeby okryc cala okolice, a potem juz tylko pada deszcz.
Mielismy wielka ochote wejsc na Fansipan. Biura turystyczne oferuja tu 2 lub 3 dniowa taka wspinaczke. Cena to 100 $, 150$... pytam wiec ... jak z pogoda??? Wpisal wiec w google pogode... mowi 'uuuu codziennie deszcz' (co oznacza ze: nic nie zobaczymy bo chmury, ze bedzie padalo i wszystko bedzie mokre, i najgorsze, ze bedzie slisko i latwo o wypadek...). No ale uslyszalam, ze skoro zaplacimy to mozemy isc... no problem... Nie bedziemy ryzykowac, chociaz bardzo zaluje.
Caly nasz pobyt tu pada i w dzien i w nocy z krotkimi przerwami na slonce, czasem tez grzmi... Para z Australii, ktora poznalismy w Bac Ha, byla w tym czasie na polnocnym wybrzezu w miescie Halong nad zatoka Halong... napisali w mailu, ze tam caly czas pada, strasznie wieje i grzmi i przez to zadna lodz nie wyplywa na zatoke. Generalnie ta pogoda miala chyba cos wspolnego z tajfunem Haima, ktory najwiecej szkod wyrzadzil w Chinach, ale w calym rejonie bardzo deszczowo, wietrznie i burzowo.

Targ w Coc Ly

Zafascynowani marketem niedzielnym, udalismy sie (21.06) na, takze znany tu, wtorkowy market w Coc Ly, okolo 35 km od Bac Ha. Wynajelismy dwa 'xe om' i pomknelismy od rana, po drodze oczywiscie lapiac gume w jednym z motorow. Tylko 5 km z tej trasy to szosa, reszta to droga gorska czesto poprzecinana strumieniami, zapadnieta po ulewach, kamienista jak... to w gorach i niebezpieczna o czym nie mielismy bladego pojecia. Takze ja bynajmniej czasem najadlam sie strachu. Targ tutaj nie jest tez tak okazaly jak w Bac Ha, ale za to wieksze jest  pole, z boku, gdzie mozna kupic bawola albo dwa... chcialam jednego, Larson nawet ustawil sie w kupie targujacych...  ale za duzo milionow chcieli ;)  Ostatecznie dostalam mala wyszywana torebke i kolczyki na pocieszenie :))

Samstag, 2. Juli 2011

Bac Ha i okolice...

17.06 Z poltoragodzinnym opoznieniem o  14:30 wyruszylismy z Ninh Binh pociagiem do Hanoi. Zaplacilismy az 3$ za bilet (normalny bilet ok 1,5$), ale za to czekaly na nas miekkie siedzenia i klima. Trzy godziny pozniej w kasie w Hanoi kupilismy najtansze bilety do Lao Cai (340 km, 9h, 10$, drewniane siedzenia). Wlasciwie mielismy  szczescie, ze kupilismy jakiekolwiek bilety. Normalnie nalezy kupic bilet kilka dni wczesniej. Dwie godzinny przed odjazdem i w piatek, kiedy to duzo Wietnamczykow wyjezdza z Hanoi i ten kierunek jest oblegany, bylo duze prawdopodobienstwo ze biletu w ogole nie kupimy.
Przypomniala nam sie podroz Mandalay - Bagan. Podobnie; podroz cala noc, drewniane siedzenia, cierpiacy zadek, brak snu, ludzie spiacy na podlodze...
W Lao Cai (18.06) od razu zlapalismy autobus do Bac Ha. A ze przyjechalismy w gory, to ponownie kreta droga, jazda 2,5 godziny, po drodze zabierajac kogo sie da i co sie da (na dach). Miasteczko (Bac Ha) jest male i nie ma wielu mieszkancow, ale jest tu slynny niedzielny market (zdjecie 19.06) i wtedy jest tu bardzo tloczno... Przybywa mnostwo mieszkancow okolicznych wiosek... czyli z grup etnicznych zamieszkujacych pobliskie tereny gorskie - wiekszosc to Flower Hmong. Kobiety maja piekne kolorowe, wyszywane stroje, az chce sie dotknac. Wszystko wyglada bardzo egzotycznie i jakby cofniete w czasie o kilka wiekow. A sam market, jak ludzie tu przechodza, przygladaja sie, targuja. Z przyjemnoscia obserwowalam ten 'spektakl'...

Udalismy sie takze na spacer do wiosek lezacych ok 1-2 km za miastem, juz na wyzszych terenach. Mozna zobaczyc jak tu sie toczy zycie. Widoki widokami, ale tu praca musi byc naprawde ciezka.

WAZNE! (zanim znowu zapomne napisac) W Wietnamie facebook jest zablokowany od kwietnia 2011. Tak wiec sorry ze nie odpisze, albo nie skomentuje czegos fajnego... :))) Mozna cos pokombinowac i odblokowac, zobaczymy...

Ninh Binh & Tam Coc

W Ninh Binh spedzilismy 3 i pol dnia (14.06 - 17.06). Ot miasto jak miasto. Pelno 'xe om' czyli motorowych taksowek i zanim dojdziesz do kawiarni oddalonej od hotelu o 200 m, 15 kierowcow motoro-taksowek zapyta 'hello! you!!! motorbike???'. Nie zauwazylismy tez zadnych sklepow typowo 'dla turystow' i generalnie miasto nie wydaje sie specjalnie entuzjastycznie na nas nastawione, ale przyjechalismy tu nie dla miasta, ale dla pieknych okolic. Zatrzymalismy sie przy dworcu kolejowym, bo nastepnym etapem podrozy bedzie pociag do Hanoi, a z tamtad do Lao Cai, przy granicy z Chinami.
W czwartek 16.06 odwiedzilismy jaskinie Tam Coc. Rowery wypozyczylismy u ... Niemca i jego zony i przejechalismy okolo 6 km do miasteczka, z ktorego do jaskin dostac sie mozna lodzia. 'Wycieczka' zajmuje jakies 2 i pol godziny. Rzeka plynie miedzy gorami i pod nimi (jaskiniami). Jaskinie sa trzy, dosc ciasne i niskie. Piekne wapienne gory wokolo i niesamowite widoki. Naprawde relaksujaca podroz i piekne, spokojne okolice. Miejsce to jest bardzo znane i czasem plynie kilkanascie lodzi - jedna za druga. Obowiazuje system wioslowania nogami (zdjecie) :)))
Mimo, ze tego dnia bylo masakrycznie goraco zdecydowalismy sie takze zobaczyc inna jaskinie Tam Mua (kolejne kilka kilometrow). Malutka jaskinia, nieopodal wysepka na rzece, ale to wlaciwie nie jaskinia jest warta zobaczenia, ale pobliskie miejsce widokowe na jednej z gor i wspinaczka na nie. Okolo 500 schodow i piekny widok na rzeke i te same gory, ktore podziwialismy z lodzi...