Samstag, 26. März 2011

Rozdzial 2: Myanmar

Jestesmy w Birmie. W Yangoon. Duze miasto, niska zabudowa. Nie wiem kiedy sie odezwe nastepnym razem. Jest to ciezki kraj. Ze wzgledu na wojskowa dyktature junty, zbyt duzo nie mozna tu mowic i trzeba uwazac co sie mowi (mozna tubylcow wpedzic w tarapaty). No i przez to niestety kraj nie jest tak rozwiniety jak Tajlandia, w ktorej rodzina krolewska dba o zwyklych ludzi. Dotyczy to takze i zwlaszcza internetu, zatem nie wiemy gdzie bedzie i kiedy napiszemy wiecej. Plan jest prosty. Jutro wieczorem udajemy sie do Mandalay nocnym autobusem, a potem jeszcze bardziej na polnoc do Myitkyina. I stopniowo autobusem, lodzia albo pociagiem z powrotem do Yangoon, po drodze zwiedzajac co sie da. Mamy 28 dni. Do zas...

Donnerstag, 24. März 2011

Myanmar Visa i Ayutthaya

Do Ambasady Birmy dotarlismy ok 7:00. I bylismy pierwsi, bylo mnostwo ludzi owszem, ale chyba nie bylo tak zle... Godziny otwarcia sa od 9:00 - 12:00 a potem od 13:00 - 15:00, ale poniewaz bylismy pierwsi to zalatwilismy wszystko w 15 minut (musialam zrobic nowe zdjecia do wizy) i nie wiem czy wszyscy sie po wizy dostali, bo udalismy sie do centrum (biznesowego) Bangkoku. Generalnie bylam w szoku jak zobaczylam te wszystkie wiezowce, centra handlowe itd... z kolejki naziemnej. Normalnie Nowy York... :) Pozwiedzalismy sklepy troche, udalismy sie z powrotem po odbior wizy (na 28 dni - turystyczna), a nastepnie statkiem poplynelismy z powrotem w okolice ulubione przez turystow, gdzie sie zatrzymalismy ;)

 Do Yangoon lecimy w piatek, zatem zdecydowalismy, ze te 3 dni perfekcyjnie pasuja, aby udac sie do Ayutthya - dawnej stolicy Syjamu. Pociagiem to tylko 2 godziny drogi. We wtorek, kiedy przybylismy o 13 do miasta, bylo tu strasznie goraco. Nawet o 16:00 kiedy wypozyczylismy rowery zeby troche sie rozejrzec byl straszny upal (z reguly jeszcze w marcu nie jest strasznie goraco i okolo 15:00 juz slonce jest do wytrzymania).

No i w nocy byla straszna wichura, ulewa i gradobicie.. przez jakies 2 godziny... byl moment, kiedy zastanawialismy sie czy sie nie spakowac i uciekac czy zaraz piorun w nas nie uderzy (ciezko nam bylo stwierdzic czy taka 'pogoda' jest tu normalna czy tez to koniec Swiata ;). Wrazenie potegowal fakt, ze spalismy w pokoju na poddaszu... ;). Przezylismy :)

W srode wiedzilismy troche. Jest tu kilkanascie Swiatyn i miejsc ktore warto zobaczyc. I wczoraj bylismy w kilku Swiatyniach. Generalnie Ayutthaya byla stolica Syjamu przez 417 lat, do czasu zniszczenia jej przez wojska birmanskie w 1767. Przez te lata panowalo tu kilkanascie dynastii i 33 krolow. XVII wiek byl czasem najwiekszego rozkwitu miasta i wtedy mieszkalo tu ponad milion ludzi. Po wspomnianym najezdzie wojsk w XVIII miasto zostalo zrujnowane, a potem latami pladrowane az w koncu ruiny porosly dzungla. Teraz ruiny przeplataja sie z 'nowoczesna' architektura i sa czescia dzisiejszego miasta. Mieszka tu ok 66 tys.

Dzis udajemy sie na dalsze zwiedzanie. Jutro natomiast rano wracamy do Bangkoku. Ok 16:20 lecimy do Yangoon z Air Asia. Lot zajmie nam ok 1 godziny. W Yangoon zostaniemy 2-3 dni, zwiedzimy m.in. Pagode Shwedagon. A potem udajemy sie do Mrauk U  :)... c.d.n

Sonntag, 20. März 2011

c.d Aranya P.

c.d.

Zatem u fryzjera bylo super. Kolega Kaya (nowego naszego kolegi) jest bardzo znanym (jak wspominalam i cenionym fryzjerem). Bardzo sympatyczny i mily koles. Ciecie super, pedantyczne wrecz. Masaz glowy (przy myciu)... prawdziwy masaz, nie jakies tam mizianie opuszkami palcow... prawie pol godziny... Policzyl wiecej, bo dlugie wlosy. Zamiast normalnie 8-10 zl, zaplacilam az ok 18 zl - straszne ;))) 

Generalnie codziennie wieczorami z Kay i jego kolezanka Mai, mielismy jakis treningi - biegalismy i cwiczylismy tajski box albo gralismy w kosza w parku lub w siatke. Wczoraj w ostatni dzien bylismy na treningu, potem na weekendowym markecie (troche kiepski byl w porownaniu z marketem blisko granicy z Kambodza - tam jest wszystko... nawet torebki Prada, Gucci itd. za 20-35zl buhaha...) wynajelismy BBQ i zrobilismy je u Mai. Naprawde super...

Mamy zamiar wrocic do tego miasteczka... Odnosnie tego testu (o ktorym pisalam poprzednio) na ktory Kay mial jechac... stwierdzil ze najpierw dokonczy studia. Dobry wybor...

Musicie mi wybaczyc ze malo pisalam przez ostatnie 3-4 dni. Po pierwsze bardzo duzo sie dzialo, a po drugie jak juz sie dorwalam do neta... czytalam duzo, niestety nie dobrych wiesci, na temat sytuacji na Swiecie... :((

Dzis (20.03) o 6:40 rano wyruszylismy z powrotem do Bangkoku. Wkrotce lecimy do Myanmar (Birma) i potrzebujemy wizy. Niedawno jednak wyczytalismy, ze nie ma juz wiz On-arrival (po wjezdzie do kraju) dla obywateli krajow, w ktorych jest ambasada Birmy czyli np. Niemiec, wiec Larson nie dostalby wizy na lotnisku w Rangoon. W Polsce nie ma ambasady Birmy, wiec ja (chyba) nie mialabym problemu z wiza na lotnisku.

Jutro wiec z rana jedziemy do ambasady. Ludzie maja, jak czytalismy, bardzo nieciekawe wspomnienia, mianowicie... tlumy ludzi i ograniczona ilosc wiz, jak i krotkie godziny otwarcia ambasady (9:00-12:00). W praktyce wyglada to tak, ze czeka sie od rana 2-3 godz przed otwarciem. Im szybciej sie jest w kolejce tym lepiej. Najpierw, na dzien dobry, odpadaja Ci co nie zalapali sie w kolejce na "limit dzienny" osob ubiegajacych sie (jakies 20), a potem odpadaja Ci co czekali caly czas, a punktualnie o 12:00 po prostu zamknieto ambasade przed nosem...

No coz, zobaczymy... poki co chodzimy sobie tutaj, patrzymy co tez ciekawego maja do sprzedania... i dzielnie znosimy zaczepki kierowcow tuk-tuk'ow... w stylu "You my friend... where u go (lol)... tuk-tuk??"

Zaczyna mnie to naprade irytowac...

Mam nadzieje, ze uda nam sie zalatwic wizy jutro... zyczcie nam powodzenia... :)

Freitag, 18. März 2011

Aranya Prathet :)

Jak wspominalam, zamiast jechac do Bangkoku zaraz po Trat, wybralismy sie do miasta Aranya Prathet - blisko granicy z Kambodza. Jest to generalnie popularne miasto na przekraczanie granicy Tajlandia / Kambodza (wycieczki turystow jadac z Bangkoku do Angkor Wat jada w prostej drodze przez to miasto). Przyjelismy zaproszenie wspomnianego Taja, ktory okazal sie bardzo sympatycznym chlopakiem z mnostwem przyjaciol.

No i po koleji, spedzilismy pierwszy popoludnie i wieczor na nauce podstaw tajskiego boksu :),  a wieczor na wspomnianym tajskim BBQ. Jast to po prostu palacy sie wegiel w garku postawiony na stole, na to polozony metalowy talerz w srodku wypukly do gory (kladzie sie mieso), a po bokach do dolu (wlewa sie wode i wrzuca warzywa i makaron). Troche chili i przypraw. Naprawde rewelacja... :)

Na drugi dzien, spotkanie z roznymi znajomymi, tajski masaz oraz wieczorem wizyt u fryzjera... dokoncze niestety innym razem, bo konczy mni sie czas na necie... jutro jedziemy z Kay na egzamin kondycyjny (godzina drogi), chce sie dostac do Tajskiej Armii... :)

Montag, 14. März 2011

Ponownie w Trat...


Ufff duzo sie dzialo przez ten ostatni tydzien na wyspie sloni - Ko Chang (chang = slon). Ko chang jest przepiekna, gorzysta wyspa... jest dzungla, sa piekne wodospady, kilka szczytow (600-744m) no i kilka plaz, opanowanych przez turystow (kroluje j. rosyjski)... i jak to na wyspie - wszystko jest drozsze (jak bylo na Ko Sichang, ale malo turystow) tak na wyspie 'turystycznej' wszystko bylo mega drozsze...

Fakt, ze jest to gorzysta wyspa, sprawia ze drogi, nie dosc ze waskie sa strasznie strome i bardzo niebezpieczne. Zrezygnowalismy zatem z motoru. Slonie tez niestety musza poczekac, bo taksowki jezdza tylko na plaze, nie wglab wyspy. Wypuscili by wiec nas przy glownej drodze i pieszo musielibysmy isc okolo godziny. Moj plecak wazy 17 kg. Podziekowalam, pojechalismy na plaze.

Pierwsze pare dni bylismy na plazy Lonely beach - praktycznie najbardziej imprezowa ze wszystkich (ok 6 plaz), pierwsza noc, w ogole bylo ciekawie. Po otwarciu drzwi naszej chatki centalnie naprzeciwko pub, do ok 3-4 nad ranem; koles na gitarce, mikrofon (fajnie spiewal - ballady i klasyki rocka) ja sie wyspalam, Lars stwierdzil krotko: 'dluzej tu nie zostane' ;) Kilka nastepnych nocy juz bardziej przy plazy (ale oczywiscie, imreze bylo slychac). A pewnego pieknego dnia (10.03) nawet udalismy sie na skorkeling (od 8:00 - 17:00). Swietna sprawa, zwlaszcza ze wyspa Ko Chang oraz kilka wysepek obok (4 przystanki na snork. przy 4 roznych wyspach) znajduje sie na terenie Narodowego Rezerwatu Morskiego. Piekna sprawa... zaluje ze nie moglam zrobic zdjec pod woda i sie z Wami podzielic...  Ale akurat snorkeling, to jest to co  MUSICIE i powinniscie przezyc sami!!!

Kilka kolejnych dni spedzilismy na White Sands Beach,  przepiekna plaza, mnostwo muszli - duzych o roznych ksztaltach :)) droga kawa, tak to jest :) Ta plaza okazala sie bardziej 'rodzinna' mniej imprezowa, ale w sobote i tak bylo techno party. Mieszkalismy u pary Brytyjczykow. 20 lat temu zamieszkali tam, zbudowali kilka chatek coraz wyzej w glab lasu, no i Larson bujajac sie na hamaczku zaliczyl pierwsze spotkanie z makakiem jawajskim, najwieksza malpa na wyspie (brytyjczycy nazwali ja Chicki) hihi, troche sie przestraszyl. Na drugi dzien, kupilismy banany i .... nigdy tego nie robcie kochani!!! ale dokarmialismy malpki. Przylecialy dwie male, przestraszone. Dostaly po jednym bananie, sliczne zwierzaki, ale oczywiscie trzeba wiedziec, ze 80-90 % malp oraz psow tu ma wscieklizne i po ugryzieniu trzeba jechac do szpitala dostac szczepienie itd...
Zatem jednorazowa szybka akcja podkarmienia :)

W miedzyczasie moja mamusia i moj chrzestny mieli okragle Urodzinki, Wszystkiego Najlepszego Kochani!!!

Wczoraj (13.03) wrocilismy do Trat, i jednego z naszych najbardziej ulubionych miejsc Ban Jaidee Guest House :)) Z przyjemnoscia przechadzam sie tu po targu, obserwujac Tajow - rozmowy, smiech, klotnie. Wszystkie te jeszcze nie sprobowane potrawy, przyprawy, dziwnie wygladajace miesa i ryby... 

W Trat dowiedzielismy sie takze o trzesieniu ziemi w Japonii. Jestesmy wstrzasnieci. Straszna tragedia.

Jutro ruszamy dalej... Wracajac za Ko Chang do Trat poznalismy chlopaka z Tajlandii, opowiedzial nam o swoim miasteczku, ktore lezy blisko granicy z Kambodza, jest swiatynia Khmerow, ale zaprosil nas tez na BBQ ;) Chlopak pracuje jako tlumacz dla wojsk Amerykanskich w Tajlandii, wiec jego angielski jest super. Generalnie zachecil Nas do przelozenia, na pare dni, powrotu do Bangkoku. Akurat do tego dlugo nie trzeba nas namawiac ;))

p.s. dzisiaj (14.03) bylam na tajskim masazu, polecam :))

Montag, 7. März 2011

Trat

Tak wiec dzien powoli sie konczy. Bylismy dzis w kompleksie Wat Bupharam. Jest tam 350-letnia Swiatynia gdzie znajduja sie relikwie, ale niestety wszystko bylo wyludnione i pozamykane :(

 A.. i nie wspominalam chyba. Trat jest slynne z ziolowego olejku (yellow oil), ktory jest ponoc lekarstwem na wiele chorob i wlasnie w Trat mieszka Mae Ang-Ki, ktora wytwarza olejek wg receptury trzymanej w tajemnicy jej rodziny (chinsko-tajlandzkiej) przez pokolenia. Zakupilismy jedna sztuke. Zobaczymy :))

Jutro (08.03) wyruszamy na wyspe Koh Chang. Mam nadzieje ze bedzie super. Zamierzamy nocowac w hostelu blisko dzungli i jezdzic na sloniach :)) Jest jeszcze opcja ich opieki, karmienia mycia itd... ale raczej podziekuje. Plaze nam sie troszke znudzily, ale zawsze mozna wynajac skuterek i zwiedzic je wszystkie, ewentualnie zmienic noclegownie :).

Koh Chang podobno spelnia wszystkie kryteria idealnej wyspy tropikalnej... czy to nie zachecajacy poczatek?

p.s. bardzo dziekuje za wszystkie maile... :)) piszcie duzo, lubie wiedziec co u Was slychac :)

Sonntag, 6. März 2011

W drodze na kolejna wyspe :)

Na czym to stanelam... A wlasnie Koh Sichang... zostawilismy w tyle ta malutka wysepke, na ktorej poznalismy super sympatycznego policjanta i wlascicielke pensjonatu - nazwalismy ja dragon lady, to przez jej wyglad rodem z japonskiego teatru maski... pozna piecdziesiatka, wybielona twarz oraz oczy, brwi pociagniete czarna kredka... do dzis mam koszmary...
p.s. czy wspominalam ze wszystkie kremy, ktore sa w sklepach do twarzy sa wybielajace, a potem dopiero nawilzajace, natluszczajace itd??? Azjatki maja hopla na punkcie jasnej cery, a my wlasnie odwrotnie - sie opalamy...

Udalismy sie autobusem do Chantaburi - miasta kamieni szlachetnych (raj dla tych, ktorzy sie na tym znaja). Na kazdej ulicy jest mnostwo sklepow z bizuteria, jest tez rynek wzdluz kilku ulic. Zjezdzaja sie kupcy i sprzedawcy z roznych stron. Spotkalam nawet Hindusa, specjalnie przybylego handlowac. Wydaje sie, ze ceny sa przystepne... ale trzeba sie na tym znac, bo losiem mozna zostac...

Wybralismy sie zatem do Parku narodowego Namtok Phlio (05.03), na lono natury... oczywiscie turystow nie brakowalo, ale my wybralismy sie na 1,2 km marsz szlakiem (nikogo przed, nikogo za nami - wszyscy woleli karmic ryby w rzece). Mnostwo schodow i komarow. Dwa razy wydawalo sie ze droga sie skonczyla, a my posrodku lasu... rzeka i co tu robic... Na szczescie doszlismy cali i nie pogryzieni. W Lonely Planet ostrzegaja, ze jest tam wysokie ryzyko malarii, wiec dlatego na zdjeciach jestesmy w dlugich rekawach i nogawkach... popsikani repelentami (tego akurat nie widac ;). Lepiej nie ryzykowac ;)

A dzis (06.03) jestesmy w Trat, godzina drogi samochodem z Chantaburi. Trat zostal nam polecony przez pewna francuzke, pozdrawiamy, a szczegolnie polecono nam ten hostel, w ktorym wlasnie jestesmy. Jest super klimat, wnetrze bardzo wyciszajace... i super placek z bananami na sniadanie...

Dzis kupilam  zielona herbate... generalnie bardzo sie zdziwilam, ze nie pija sie w Tajlandii zielonej herbaty... W sklepach jest wszystko max. slodzone, butelkowane, a kawy, herbaty - wszystko w proszku. Natomiast do posilku, podaje sie wode z lodem :)

W hostelach generalnie nie ma zwyczaju wystawiania (gdziekolwiek, czy to w kuchni, czy to w recepcji) podgrzewaczy wody do picia dla gosci. Idzie sie na drogie sniadanie, w ktorym do picia jest kawa (czasem plus slodki sok pomaranczowy) i koniec. W pokoju jest tylko mydlo i papier toaletowy, ale u dragon lady nawet tego nie bylo ;)

Ale tu jest inaczej. Podgrzewacz stoi w kawowym kaciku. Mozna sobie (za oplata), zrobic kawke lub herbatke. Albo przyniesc swoja... co uczynilam... nareszcie.

A tak z innej beczki. U nas kiedys byly smietanki w proszku do kawy. Pamietam, bo zajadalam sie, ale to bylo dawno temu, zanim zaczelam pic kawe. Czy sa jeszcze w sklepach?? Tutaj w wiekszosci kawe podaje sie wlasnie z mlekiem w proszku, albo z takim zageszczonym i slodzonym.

Tesknie za dobrym polskim nieslodzonym mlekiem... :)
c.d.n

Dienstag, 1. März 2011

Koh Sichang

A wiec jestesmy trzeci dzien na tej urokliwej, skalnej wysepce Koh Sichang... przedwczoraj (28.02) wylezelismy sie na jedynej "piaskowej" plazy - Tham Phang (wysepka, jak wspomnialam, jest skalna, wiec jest tylko kilka malych plaz, na wiekszosci same skaly i kamienie, a reszta to urwiska) oraz zwiedzilismy zakon mnichow. Na calej wyspie jest polaczona siec jaskin i m. in. w zakonie w jaskiniach mnisi medytuja... jest tak spokojnie i cicho, ze medytowac zjezdzaja sie tu mnisi z calego swiata (podobno). Wczoraj blakalismy sie troche po miescie i zwiedzilismy Chiska Swiatynie (Saan Chao Pho Kao Yai) w ktorej zloty budda jest tez w jaskini (co prawda twarz ma bardziej jak japonczyk, ale co tam :) przylapalismy tam nawet pare kuzynow... znaczy malpek :). Swiatynia lezy na wzniesieniu, wiec widoki sa super :)  Ale niestety, tu tez smieci leza wszedzie...

Poniewaz wszyscy jezdza tu motorami i skuterami, wiec dzis (02.03) zwiedzamy wyspe na skuterku...  :))) dawno nie jezdzilam, obawialismy sie lewostronnego ruchu, ale idzie super :)))   cdn :)