Sonntag, 11. Dezember 2011

Phnom Penh cd...

Przedpoludnie nastepnego dnia (17.11) spedzilismy 15 km od Phnom Penh na polach Choeung Ek czyli na najbardziej znanych, z ponad 300 w calym kraju, "polach smierci". Miedzy 1975 a 1978 rokiem okolo 17 000 kobiet, mezczyzn i dzieci po aresztowaniach i torturach w S-21 trafilo do obozu zaglady Choeung Ek. Tu po sprawdzeniu dokladnie list z nazwiskami, byli bici na smierc i wrzucani do masowych grobow.
Ilosc ofiar wzrastala rok po roku (poczatkowo transport wiezniow przyjezdzal kilka razy w tygodniu, pod koniec zas kilka razy dziennie). W 1980 roku exhumowano szczatki okolo 9 000 ofiar z 86 masowych grobow zas 43 pozostawiono nietkniete.
Cale miejsce jest obecnie bardzo ciche, spokojne i (jesli mozna sie tak wyrazic???) zadbane, groby sa odgrodzone (zeby nie nadepnac), czasem leza na nich fragmenty kosci, zeby lub ubrania.

Przy wejsciu kazdy z nas dostal przewodnika audio i miejsce po miejscu, przy ponumerowanych tabliczkach moglismy posluchac wiele z historii zarowno miejsca (dokladny opis egzekucji co do minuty od wyjazdu z S-21, opisy masowych grobow, opowiadania swiadkow oraz straznikow itd), ale takze ogolnie o Czerwonych Khmerach, o osobach: Pol Pot'a i "obywatela Duch'a" (Dyrektor S-21) oraz opowiadania kilkoro, ktorzy w niespelna 3 i pol roku stracili wszystko i wszystkich.

Nad caloscia miejsca goruje stupa upamietniajaca ofiary, w ktorej zlozono okolo 8000 czaszek z informacja o plci i przedziale wiekowym ofiar. I jesli jeszcze ktos krazac tu, nie mogl w to wszystko uwierzyc, to kiedy na koncu numery tabliczek doprowadza do stupy... w koncu uzmyslawia sobie ta potworna tragedie, ze jednak to sie zdarzylo i tu i w 300 innych miejscach Kambodzy... Potworna i niewybaczalna zbrodnia.

Nieco dalej znajduje sie niewielkie muzeum.

Po powrocie do miasta i przez kolejny dzien spacerowalismy po miescie.

Montag, 5. Dezember 2011

Kambodza, Phnom Penh...

15.11 Witajcie w Krolestwie Kambodzy... kraju antycznych Swiatyn Angkor, bedacego pozniej czescia francuzkich Indochin i swiadkiem okrutnego rezimu Pol Pota... Tyle o Kambodzy z reguly wiadomo. Mam nadzieje, dowiedziec sie wiecej...

Kilka faktow o Kambodzy?? Waluta Kambodzy to riel, ale amerykanski dolar jest przyjmowany wszedzie na rowni (z bankomatu wybiera sie dolary, ceny tez czesto sa w $), wiec nie ma problemu, a przelicznik to 1 USD = 4000 riel (do 4200). Populacja ok. 14,5 miliona. Liczba bomb zrzuconych na kraj - 539 000 ton. Liczba ludzi zamordowanych podczas rzadow Pol Pota - ponad 2 mln. Liczba psychologow - 26.

Do Phnom Penh przylecielismy poznym popoludniem. Na lotnisku poznalismy Stevena z Kanady, zlapalismy wiec razem taksowke do miasta. Steven, przyjechal do Azji pare dni wczesnej, wiec byl maksymalnie zszokowany chaosem i brakiem jakichkolwiek zasad na drogach, oprocz jednej w stylu "niewazne jak, wazne zajechac tam gdzie sie chce i przezyc". Spytal wiec ciekawy kierowce naszej taxi "ile ma koles wypadkow lub kolizji... powiedzmy w ciagu roku", ten odpowiedzial mu z usmiechem - "codziennie"...

Zatrzymalismy sie w dosc tanim hotelu. Generalnie nie wiedzielismy czego mozna oczekiwac po pokoju za 7 dolarow, ale wszystko czyste i schludne, telewizor z cala gama programow po ang. (w Indonezji i Malezji za 2-krotnie wyzsza cene, na pokoj z tv lub wifi - nie ma szans, ba czasem nawet sie czlowiek dowie ze papier toaletowy moze kupic sobie "tam na przeciwko"!!!).

Idac na kolacje minelismy jakas chyba mega droga restauracje bo przez moment mialam wrazenie, ze nie jestem w Kambodzy... dookola zaparkowane same lexusy i land rovery i to duzo ich...

Drugiego dnia (16.10) od rana zaczelismy zwiedzanie... Najpierw bylismy w Muzeum Ludobojstwa Toul Sleng (Toul Sleng Genocide Museum - S-21).
Toul Sleng bylo liceum, zanim Pol Pot doszedl do wladzy i wkroczyl na czele swojego "wojska" do Phnom Penh 17 kwietnia 1975 roku. W ciagu 3 nastepnych dni mieszkancow wygnano i rozeslano w rozne strony kraju do pracy na polach ryzowych, wpierw rozdzielajac rodziny...
Tuol Sleng zostalo przebudowane na wiezienie i miejsce przesluchan zwane tez S-21... Trafiali tam ludzie z calego kraju, byli wsrod nich politycy, zolnierze i zwykli ludzie, dzieci, obcokrajowcy, a takze byli wspolpracownicy Pol Pota. Wszyscy oni byli podejrzewani o zdrade lub szpiegostwo. Wiezniowie byli trzymani w malych celach i zawsze przykuci. Obowiazywala cisza. Straznikom za uchybienia w obowiazkach grozilo to, iz sami zostana wiezniami, a wtedy czeka ich ten sam los.
W okresie od 1975 do stycznia 1979 roku w S-21 uwieziono ponad 17 000 osob. Dokladna liczba nie jest znana, bo choc wszystkich w pierwszej kolejnosci fotografowano (zdjecia sa wyeksponowane) i spisywano ich dokladne biografie to jednak tuz przez ucieczka (przed armia wietnamska) Czerwoni Khmerowie zaczeli dokumenty niszczyc i zacierac slady. Wiezniowie byli nieludzko torturowani i zastraszani nawet kilka miesiecy. Potem nocami wywozeni ciezarowkami na miejsce zwane Choeung Ek - pola 17 km od Phnom Penh (wczesniej byl tam niewielki cmentarz ludnosci chinskiej). Mowiono im, ze jada do nowego miejsca, ale okolo godziny pozniej byli mordowani tepymi narzedziami i wrzuceni do masowych grobow.

Toul Sleng w wersji polskiej wikipedii jest obszernie opisane wiec odsylam. To co sie tam dzialo po prostu nie miesci sie w glowie... Przezylo jedynie kilkoro wiezniow ktorzy mieli przydatne umiejetnosci np mechanik czy malarz portretow Pol Pota

Mna najbardziej wstrzasnely zdjecia ostatnich 14 bezimienych ofiar (pochowanych przed budynkiem Muzeum) znalezionych w pokojach przesluchan, przez wkraczajaca do miasta armie wietnamska; zabitych w rozny sposob - wykrwawionych lub z ciezkimi ranami na twarzy, wrecz ze strzaskana czaszka.

Muzeum jest tlumnie odwiedzane przez turystow, ale takze przez grupy uczniow Kambodzanskich szkol.

Po poludniu poszlismy do Muzeum Narodowego. Wystawionych jest tu ponad 5000 objektow historii i sztuki. Malowidel, rzezb i figur: krolow, bogow i buddy, z roznych okresow historii. Niestety robienie zdjec w muzeum z wyjatkiem terenu ogrodu jest zabronione. Zainteresowanym podaje strone muzeum (ang) www.cambodiamuseum.info

Donnerstag, 1. Dezember 2011

Malezja, drugie podejscie...

Z godzinnym opoznieniem przylecielismy do Singapuru (17.10) i od razu udalismy sie do Malezji do Johor Bahru. Co ciekawe tego dnia placilismy w az 4 walutach (w Indonezji w Rupiach Ind. oraz US dolar w Dzakarcie na lotnisku, S dolar w Singapurze oraz Ringgit w Maleji).
Przeprawa graniczna Singapur - Johor B. nie nalezy do najkrotszych i najprzyjemniejszych, gdy podrozuje sie w godzinach porannych (kierunek: Singapur) i popoludniowych (kier.: Johor B.). Wynika to z tego, ze w Singapurze wynagrodzenie jest kilka razy wieksze niz w Johor, ale i za mieszkanie placi sie o wiele wiele wiecej, wiec wiekszosc ludzi pracuje w S. ale mieszka w Johor i wstaje czesto o 4tej rano zeby zdarzyc na 8-ma do pracy. Kolejki na przejsciu granicznym oraz tlumy w autobusach Johor - Singapur sa poprostu masakryczne... No i bedac miedzy 16ta a 17ta na granicy utknelismy za dzikim tlumem wracajacym z pracy na prawie 2 dluuuugie godziny...
No ale, ze nic nie trwa wiecznie i przez to jakos przebrnelismy. W Johor spedzilismy prawie 2 tygodnie (17 - 28.10) nad zatoka Danga, nie robiac nic specjalnie ciekawego. Podczas posilkow spedzalismy czas z tubylcami, dowiadujac sie co nieco o codziennosci w Malezji, czytalismy ksiazki, ogladalismy co ciekawsze filmy, no i czas szybko zlecial...

29.10 udalismy sie do Cherating, na wschodnie wybrzeze Malezji. Sa tu idealne warunki do surfowania, wiec troche tu turystow, a wieczorami wszedzie pije sie piwo i zewszad slychac muzyke.
Bawilismy sie super, plaza jest przepiekna, bylismy takze w pobliskim (2-3km) Rezerwacie Zolwii (Turtle Sanctuary). Realizowany jest tam program ochrony zolwii morskich jako gatunkow zagrozonych (do ktorych Malezja podchodzi bardzo powaznie).
Budynek (schronisko oraz centrum inf.)  stoi przy plazy na ktorej odcinku o dl. 3,5 km w sezonie legowym samice zolwi przyplywaja i robia swoje. Wtedy pracownicy przekladaja zlozone jaja do wylegarni, a potem takze opiekuja sie dopiero co wyklutymi mlodymi. Kiedy te osiagna odpowiedni wiek wypuszcza sie je do morza.
Niestety sezon legowy minal, wiec nie dane mi bylo duzo z tego procesu zobaczyc :(( . Moze pamietacie na Borneo pisalam o mozliwosci spedzenia nocy w sezonie na jednej z wysp Turtle Islands Park i jesli jest sie szczesliwcem podejrzenia jak one to robia :). Tu jest podobnie, ale o tej porze roku zobaczylismy juz tylko efekt - mnostwo smiechowych mlodych szkrabow szybciutko machajacych lapkami, kilka doroslych sztuk oraz mnostwo informacji o gatunkach. Z 7 morskich gatunkow zolwii, ponoc az 4 przyplywa kazdego roku na plaze Malezji zeby zlozyc jaja. Jak chcecie dowiedziec sie wiecej, odsylam standardowo do lektury.
 Plaza jest bardzo ladna, troche stroma z grubym piaskiem z dala od miejsc turystycznych, wyjatkowo (jak na plaze) pusta. Przy wejsciu na plaze stoi wielka tablica z ostrzezeniem o nie plywaniu, nie bieganiu, nie halasowaniu itd na plazy po 18:00 do rana. Oczywiscie chodzi o sezon, ale moze to i dobrze...

Kolejne 10 dni (02-13.11) spedzilismy w Gambing, posrodku plantacji palm "olejowych" w ciszy, skupiajac sie wylacznie na sobie i bylo super.

13.11 zjechalismy do KL (Kuala L.). Majac niecale 2 dni pokrecilismysie ponownie troche po miescie, odwiedzilismy dzielnice chinska z jej Swiatyniami oraz marketem pelnym torebek i okularow m.in. prawie Chanela, Prady i LV... oczywiscie prawie, bo chodzi o podrobki no i mnostwa roznych innych 'rzeczy'...

15.11 opuscilismy Malezje i wkroczylismy w inny swiat... przed nami Kampuchea...

Freitag, 18. November 2011

18 dni na Jawie...

Uf tym razem troche sie zagalopowalam z ta cisza w eterze, ale tez jakos wiele sie nie dzialo... A zatem... podroz z Maumere do Yogyakarty wymeczyla mnie strasznie, ale tak na zasadzie kaca - dopiero na drugi dzien po... Podroz rozpoczelismy o 6tej rano, a dojechalismy na miejsce po 22giej. Niezle co?? O 6tej ruszylismy z hotelu na lotnisko. Lot rozpoczal sie o okolo 8mej. Po jakiejs godzinie do poltorej lotu zaliczylismy krotkie miedzyladowanie w Labuanbajo, czyli na zachodnim krancu Flores. Przy okazji moglismy zobaczyc jak sie tu wita gubernatora :)) Flores (przylecial z nami, albo moze my z nim) nalanego z lekka, starszego zadowolonego z zycia pana - muzyczka i piekne panie ;)... Na tym malutkim lotnisku spedzilismy okolo pol godziny, a nastepnie wystartowalismy w strone Dempasar, gdzie spedzilismy okolo 4 godzin czekajac na lot do Surabaya, a krotko po 3ciej popoludniu (juz po przestawieniu zegara o godzine do tylu) wyladowalismy w Surabaya, czyli na wschodniej Jawie i postanowilismy od razu udac sie dalej, zatem wzielismy taksowke na dworzec kolejowy i o 17:00 pociagiem o znajomej nazwie "Bima" udalismy sie do Yogyakarty. Poniewaz byl to jeden z najdrozszych ekspresowych pociagow, siedzenia byly bardzo wygodne, dostalismy tez koce, poduszki oraz herbate (za ktora pozniej sie okazalo trzeba bylo zaplacic, choc rozdawali tak jak to u nas w EC pociagach jakby byla w cenie biletu ;) W cenie biletu za to pogryzly mnie pluskwy i mialam przez caly lewy bok i troche na plecach strasznie swedzaca 'wysypke'... Cala podroz zleciala fajnie i szybko jakby to bylo tylko kilka godzin, ba nawet lepiej niz czasami, kiedy to sie strasznie nudzilam albo zle sie czulam, ale jak w koncu przybylismy do hotelu padlam po 15 minutach i generalnie kolejne 3 dni czulam jakies takie dziwne wymeczenie... w stylu wlasnie kaca ;) W "Jogji" jak wszyscy mowia na Yogyakarte, spedzilismy troche ponad 2 tygodnie (30.09 - 15.10), nie robiac nic specjalnego. Troszeczke czulismy sie zmeczeni zwiedzaniem swiatyn, muzeow itd... i zeby zabic wyrzuty sumienia z tego powodu, powtarzalismy sobie, ze za "chwile" bedzie Kambodza, a tam sie jeszcze zdazymy nazwiedzac... Ktoregos dnia, chyba 04.10 wybralismy sie do Palacu Sultana, jednej z najwiekszych "atrakcji" miasta, ale ze ten dzien jest dniem wojska w Indonezji i po drodze natknelismy sie na obchody tegoz swieta, to w koncu nie dotarlismy do Palacu (nieopodal), ale ogladalismy parade roznych formacji wojskowych przez kilka godzin... bardzo fajna radosna impreza, mnostwo przystojnych facetow w roznokolorowych mundurach i beretach (nie, moherowych nie! :))
Do Palacu w koncu dotarlismy 11.10, ale jakos szalu nie robi i generalnie nie wyglada jak palac. Sklada sie z kilku niskich budynkow, do glownego turysci nie wchodza, bo Sultan tam mieszka, dwa lub trzy (tylko zadaszone) sa przeznaczone na orkiestre... w kilku jest muzeum, dawne zdjecia, jakies wazy, pamiatki (wiekszosc info niestety tylko w Bahasa).
Przechadzalam sie czesto glowna ulica miasta zwana Malioboro, miedzy drobnymi kramikami z pamiatkami, naszyjnikami, butami, ciuchami itd... Natomiast do kilku swiatyn poza miastem np Borobudur, Prambanan czy Ratu Boku zabraklo nam weny... 15.10 pociagiem ruszylismy do Jakarty, a 17.10 opuscilismy Jawe oraz Indonezje i polecielismy do Singapuru...

Samstag, 15. Oktober 2011

Moni, Wodong i Maumere..

25.09 Na spokojnie tym razem, nie rano o 6 lub 7mej, ale ok 11tej wyruszylismy do Moni (56 km). W Moni spedzilismy dwa dni - bardzo 'stadnie' tym razem. Z Ende wyruszylismy z dzien wczesniej poznanym Konradem, w autobusie poznalismy Simona, wiec wyladowalismy w tym samym hotelu, a na obiedzie poznalismy Annie i Heike, a potem w poszukiwaniu kogos na wycieczke 'dobila' do nas 70-cioletnia Erika. Siedzielismy wiec wszyscy (Amerykanka, Wegierka, ja i 'kupa' Niemcow) do wieczora w restauracji (nie, nie przy piwie tym razem bo piwo tu kosztuje majatek - na nasze 14 zl!!! najtaniej piwo mozna kupic za ok 7 zl to i tak duzo! no nie??), a nastepnego ranka (26.09) o 5:00 wynajetym 'bemo' (lokalny minibus) ruszylismy  zobaczyc wulkan Kelimutu oraz pobliskie wulkaniczne jeziora. Po wyjsciu z minibusu, tylko 20 minut zajelo nam wejscie na punkt widokowy z ktorego mozna obserwowac jeziora wulkaniczne oraz wschod slonca. Byla mgla, a potem faktycznie slonce pare razy sie ukazalo, ale nie byl to raczej idealny na to dzien... Pozniej przyplatalo sie stado makakow i lypaly tylko oczami skad tu i od kogo dostac jedzenie.
W poblizu Kelimutu (1640m) sa trzy jeziora: 'czarne', 'turkusowe' (te widac z tarasu) i dalej  przy trakcie 'brazowe'. W kazdej porze roku zmieniaja zabarwienie (a nawet z miesiaca na miesiac) i jest lista kolorow jakie kazde z nich przybieralo w kazdym miesiacu az od 2005. Naprawde imponujace jak duzo jest kolorow i odcieni.
Potem 4 lub 5 godzin wracalismy pieszo do Moni, po drodze rozmawiajac z Erika i sluchajac jej opowiesci, bowiem okazalo sie ze podrozowala duzo w zyciu (ma tez 3 albo nawet 4 paszporty, choc nigdy nie byla zamezna!!), a obecna podroz zaczela w 2004 :)))
Z Moni tez nie spieszac sie specjalnie ruszylismy (27.09) do Maumere i dalej do Wodong. Wodong to mala wioska lezaca nad Morzem Flores- kilka domow oraz kilka guest house'ow jak nasz,... Zadbane, czyste bungalows - do tej pory, zdecydowanie najlepsza ich wersja... Piekna plaza, piekne morze i prawie zywej duszy oprocz kilku rybakow i dzieci zarzucajacych sieci i probujacych cos w nie zlapac... Cisza spokoj... Mozna snorklowac i nurkowac. W poblizu znajduje sie nawet japonski statek, ktory zatonal podczas wojny i jeszcze do niedawna przy snorklowaniu mozna go bylo dojrzec, ale teraz ponoc sie 'zeslizgnal' dalej po dnie i widac go juz tylko przy nurkowaniu...

Zatem odpoczelismy troche w Wodong - leniwe dni.. zero internetu, zero telewizora...

30.09 wyruszylismy z Maumere na wyspe Jawe... ale to juz inna historia..

Samstag, 8. Oktober 2011

Riung, Park Morski 17 wysp oraz Ende...

20.09  Wyruszylismy do Riung - malej rybackiej wioski 'wydartej' lasom mangrowym. Droga-masakra, najgorsza ze wszystkich, ale to dlatego ze ta mala wioska z malym portem nie jest po 'drodze' do zadnego miasta oraz niewielu tu 'zaglada', wiec nikt sie o droge nie troszczy. Zero turystow.
Co ciekawe!! Prad zawital to dopiero 15 lat temu i wlaczany jest o 18 wylaczany o 6 nastepnego dzionka...
Czasem sobie mysle, ze tak powinno byc tez z telewizja w Polsce, przerwa w nadawaniu programow od rana do wieczora (bez tych oper mydlanych w stylu M jak... masakra - ale to byloby za piekne!!)... 

Gdzie to ja bylam... a no wlasnie cisza i spokoj,  my jako jedyni goscie w hotelu. Sniadania najwieksze jakie do tej pory w Indonezji dostalismy. Najczesciej jest to jeden maly nalesnik z plasterkami banana lub omlet lub kanapka plus kawa lub herbata. Tu dostalismy po dwa nalesniki z bananem i to duze, po jednym smazonym jaju na osobe oraz duzy talerz pokrojonej papaji  :))
Druga ciekawostka, w samej wiosce lub okolicach Riung mieszkalo do niedawna trzech polskich ksiezy, teraz w podeszlym wieku. Jeden zmarl 3 lata temu, drugi mieszka w swoim domku i nigdzie dalej sie nie rusza, a trzeci... ma hotel nieopodal tego w ktorym sie zatrzymalismy... jak to 'zarzadca' naszego hotelu powiedzial... dlugo byl ksiedzem, a teraz ma biznes ...
 
Zostalismy tu cztery dni. Jeden 'poswiecilismy' na podroz po 'Parku Morskim 17 wysp' ('17 Pulau'), ale to tylko nazwa, ktora nawiazuje do dnia 17.08 - dnia niepodleglosci Indonezji. Wysp jest 21.
Lokalni 'kapitanowie' czy moze raczej wlasciciele lodzi oferuja jedynie wyprawy do trzech z nich (pol dnia).  Najpierw jest Ontoloe. Na drzewach mangrowych porastajacych brzegi tej wyspy zagniezdzily sie wspomniane juz raz przeze mnie przy okazji Komodo 'pteropusy' ('flying foxes'). Naprawde cale ich mnostwo, czasem przy zachodzie slonca niebo nad Riung jest az czarne, jak nagle wszystkie poderwa sie do lotu...
Kolejna byla wyspa Rutung (na zdjeciu) - rajska wyspa z prawdziwego zdarzenia, przy ktorej posnorkowalismy, a potem na niej zjedlismy obiad. Na koncu byla Pulau Tiga (tiga znaczy trzy). Tu snorkeling byl niesamowity. Pelno najrozniejszych ksztaltow i kolorow korali, doslownie na wyciagniecie reki z pieknymi, kolorowymi i egzotycznymi - malymi i duzymi mieszkancami... Dwie 'rodziny' rybek 'clownfish' naprawde mnie rozbawilo. Wygladalo jakby jedna (czerwono-biale - jak w kreskowce o Nemo, oraz czarno-biale z zoltym dziubkiem) miala tylko jedno male, a druga tylko dwoje. A najsmieszniejsze - kiedy dotknelam ukwiala w ktorym ow rybki sie chowaly, ten sie wzial i zamknal w sobie, a te biedaki plywaly wokolo kompletnie zbite z tropu (co wlasciwie sie stalo...), ale twardo najwieksza z nich, kiedy zblizylam reke probowala w obronie mlodych mnie odstraszyc... slodziaki...

24.09 Z Riung wczesnym rankiem (6:00) wyruszylismy do Ende (5h). Ende jest strasznie 'rozwleklym' portowym miastem i wszedzie jest daleko. Zatrzymalismy sie w hotelu 'Safari' chociaz nijak sie to nie kojarzylo... Moze jak nagiac nazwe i wziac pod uwage te wszystkie stworzenia latajace, chodzace i pelzajace po scianach, podlodze i gdzie jeszcze to moze i nocne safari tu jest...

Do Ende dobilismy ok 11:00 zostalismy caly dzien i noc. I tak za dlugo...

Sonntag, 2. Oktober 2011

Bajawa..

18.09 wyruszylismy dalej do Bajawy. Droga zajela nam standardowo godzine dluzej niz powinna (5h), a w Bajawie, poniewaz lezy ona na wysokosci 1 100 m dnie sa chlodne, a noce bardzo zimne o czym brutalnie sie przekonalismy budzac sie w nocy mega zziebnieci... Hotele nas bardzo negatywnie zaskoczyly, bardzo sie cenia jak na strasznie liche warunki (niektore lacznie z grzybem na scianie, w ogole niewietrzone - bleh!!), na szczescie znalezlismy w miare zacne miejsce juz troche poza miastem, ale ten chlodny klimat  - nie, nie chcielismy tu byc dluzej niz powinnismy. A dlaczego powinnismy?
Miasto lezy w pieknej okolicy - wiadomo gory, w miare blisko jest tez wulkan na ktory mozna sie wspiac
(3 dni). Wyglada on super.. jak egipska piramida, ale od strony Riung (pln.). Na wrzuconych zdjeciach jest z innej strony (pld.) i tak go juz niestety nie widac. A oprocz wulkanu, w poblizu Bajawy jest kilkanascie tradycyjnych wiosek ludzi Ngada (chrzescijanie, ale i animisci). Ngada to tez nazwa jednego z 5 rejonow na Flores.

Zatem nastepnego dnia (19.09) rankiem, wybralismy sie w podroz po wspomnianych bardzo starych, tradycyjnie budowanych tu wioskach. Najpierw byl taras widokowy 'Manu Lalu' skad widac jak na dloni wspomniany wulkan Gunung Inerie (2245m), pobliskie gory oraz kawalek wybrzeza i ocean...

Pierwsza odwiedzona przez nas tradycyjna wioska to Luba. Niektore chaty maja ok 500 lat. W wioskach tych zawsze budowane sa totemy - przypominajace ksztaltem malutkie 'chatki' w holdzie przodkom. Rozne ksztaltem dla kobiet - bhaga i mezczyzn - ngadhu (jeden przodek - jedna ''chatka''), ktorzy 'zalozyli' wioske oraz oltarze na ktorych skladane sa ofiary (zwierzeta). Czy to slub czy pogrzeb lub poczatek roku (tzw. Reba), zabija sie swinie, potem bawola i sklada w ofierze, a potem cala wioska griluje i ucztuje...  Oczywiscie troche uproscilam sprawe, ale mniej wiecej to tak wyglada. Wiele jest roznych obrzedow oprocz wyzej wspomnianych np poswiecenie (krwia zwierzat) nowego domu przez wlascicielke. Bo warto wam wiedziec, ze o ile wszedzie na Flores to chlop jest 'glowa' rodziny, o tyle w Bajawie to kobieta rzadzi !!!    :))

Obrzedy te dotycza takze innych wysp np niedaleko lezacej Sumby. Roznia sie od tych na Flores oczywiscie, ale generalnie cel jest taki sam - w waznej dla wioski lub rodziny chwili poswieca sie w holdzie przodkom zwierze, a potem przyrzadza sie mieso i cala wioska je...W wioskach takze obowiazuje system kastowy (3 kasty - podobnie jest na Bali), starszyzna ponoc bardzo pilnuje, zeby nie bylo 'mieszanych' - niedozwolonych zwiazkow, za co grozi nawet smierc.

Druga wioska - Bena - wieksza, bardzo ladnie wkomponowuje sie w otoczenie. Na pierwszy rzut widac, ze miala wiecej przodkow. Oltarze na ofiary tez robia wrazenie. W glebi wioski jest takze oltarz z Matka Boska, a za nim taras z pieknym widokiem na doline.

W pierwszych dwoch wymienionych, najczesciej odwiedzanych przez turystow wioskach mozna kupic tez tradycyjnie tkane rzeczy - ikat' y. A oplata za wstep do wioski to: darowizna, nie bilet.   Jak w urzedzie ;) wpisujesz sie do ksiegi, piszesz skad jestes, ile podarowala(e)s. Pieniadze wspieraja cala wioske.
 
Do trzeciej wioski - Jerebuu zaprowadzily nas bardzo strome schody. Ta wioska ma 'tylko' dwie pary przodkow i nie jest tak okazala jak poprzednie, ale za to bardzo tu spokojnie, a ta cisza dziala kojaco. Wyrabiany jest tu tradycyjna metoda - olej kokosowy, rosna tu tez najrozniejsze owoce: mango, awokado, ananasy, po podworku lataja kurczaki, i prosiaczki. Wioska wiec jest w miare samowystarczalna ;))

Oczywiscie tradycyjne, stare wioski to nie znaczy, ze mieszkancy zyja doslownie tak jak od wiekow. Dzieci chodza do szkol, niektore wioski maja prad i inne dostepne w naszym wieku wynalazki.

A  po wioskach pojechalismy do 'goracych zrodel' Malanage. W praktyce rzeka splywajaca z gor - lodowata, druga wyplywajaca z ich wnetrza mega goraca - zlewaja sie w jedna. Co jest mega fajne to to, ze tak jak plyna, jedna strona jest lodowata druga goraca, wiec jak za... goraco / zimno, zmieniasz miejsce czasem o pare cm i juz masz to co potrzebujesz ;))  Relaksowalismy sie chyba ze dwie godziny. Super kojaco dziala na bole miesni...
No, ale potem musielismy wrocic na motorach po masakrycznie wyboistej lokalnej drodze, wiec bol miesni wrocil  :(((