Sonntag, 22. Mai 2011

Thakhek

Z Pakse; gdzie tak na marginesie w hotelu 'dorwal' mnie Laotanczyk, wlasciciel hotelu bo studiowal 10 lat w Polsce (1961-71) i koniecznie chcial rozmawiac po polsku; ruszylismy do Savannakhet z planem zeby troche odpoczac. Odpoczelismy i wrecz z nudow (juz) wpadlismy na pomysl odwiedzenia casino pare kilometrow dalej... No i mielismy super zabawe za pare Bhatow (casino zbudowane bylo z mysla o uwielbiajacych taki sposob na strate pieniedzy Tajlandczykow (wiec wszystko placone w Bhatach), Laotanczycy maja zakaz wstepu)... zostalismy tez na noc... 5-gwiazdkowy hotel, pelen wypas... tak dla zartow zapytalismy o cene noclegu... a potem o jakis upust... 50% wystarczylo zebysmy podjeli decyzje hehe...

Teraz jestesmy ok 100 km dalej w Tha Thaek i jutro ruszamy na 2-dniowy trekking do Phu Hin Bun NPA (NPA - National Protected Area) :)))

Montag, 16. Mai 2011

Opowiesci dziwnej tresci...

13 tego w piatek o 7mej wyruszylismy dalej z Paksong i niestety nie wstapilismy do Holendra na kawe, bo nie kazal sie budzic przed 8 :(((

Do Tat Lo malej wioski na trasie Paksong - Salavan dobilismy wiec na sniadanie "u Mamy Pap" (nocleg i restauracja - pani ma na imie Pap)... Backpakerzy rozplywaja sie nad tzw. "duzym jedzeniem za malego Kipa" (Kip - laotanska waluta). No i rzeczywiscie, kobicinka ma wielke serce, jeszcze wieksze porcje dobrega taniego jedzenia i duzo radosci. Zobaczylismy 2 wodospady w okolicy i zostalismy na noc. Nastepnego dnia podczas sniadania u Mamy Pap, przyjechal jakis laotanczyk na motorze i zaczal wygrazac siedzacemu obok nas francuzowi. Prawie sie zaczeli bic... Mama Pap biedna, kiedy tamten pojechal po posilki, zmartwiona powiedziala francuzowi zeby uciekal, nic nie mowil i tylko wzial dupe w troki... (ten oczywiscie, chcial sie bic, "jak przyjdzie to go zabije... faceci...). No i francus sobie poszedl, a za 20 min przyjechal ten sam Laotanczyk z policjantem, usiedli w restauracji naprzeciwko i zaczeli cos spisywac... Historii nie znam, bo nie pytalismy o co poszlo i jak sie zaczelo...
Ale kiedy 30 min pozniej stalismy na glowej drodze w oczekiwaniu na autobus do Pakse, obok nas zatrzymal sie policyjny "radiowoz" i przez jakies 3 minuty przypatrywali sie Larsowi... w koncu to falang  (obcy, bialy... podobno nie jest to zle okreslenie). No, ale ze francuz lysy, a od polowy glowy dredy... pojechali wiec dalej do wioski...  Takze konca historii tez nie znamy (czy francuza aresztowali czy nie), ale to byl pierwszy do tej pory przypadek takiego wrogiego nastawienia, miedzy tubylcami a falang. Oby ostatni...
p.s. a tak w ogole to czasami mamy wrazenie ze Laos to nadal francuzka kolonia... wszedzie, gdzie sie nie ruszymy... francuzi, napisy urzedow po francuzku...
c.d.n.

Samstag, 14. Mai 2011

Trasa polnoc - poludnie - polnoc...

Don Khong to najwieksza wyspa na obszarze zwanym Se Pian Don czyli w doslownym przekladzie  '4 tysiace wysp'(jest ich duzo zwlaszcza w porze suchej) rozciagajacym sie na 50 km Mekongu przy granicy z Kambodza. Przybylismy na nia  06.05 i zostalismy na 3 dni. Leniwie plynacy Mekong w wiosce Muang Khong narzuca rytm ludziom tu mieszkajacym. W rezultacie po 15 minutach jakiejkolwiek roboty poprostu spia w hamaczkach... pelen luzik :))  Wypozyczylismy rowery i przejechalismy wyspe w okolo (08.05).
Dzis (09.05.) przyjechalismy do Champasak. Tez nad Mekongiem, tez mala wioska, ale zywiej tu zdecydowanie. Z mocnym postanowieniem finansowego wsparcia dla tutejszego biznesu :), ochoczo wybralismy sie do spa, na masaz... :) polecam.

We wtorek 10.05 zwiedzilismy starozytny kompleks Khmerow - Wat Phu. Oczywiscie nie jest tak okazaly jak Angkor, ale jest na trzech poziomach i z trzeciego najwyzszego widok na okolice jest super.

Jako, ze bardzo lubie kawe postanowilam zwiedzic Bolevan Plateau, znane z chlodnego klimatu (teraz jest max 21-24 stopnie), wodospadow i plantacji lub farm kawy i sprobowac dobrej kawy. Przyjechalismy tu wczoraj (11.05) i od razu po sniadaniu odwiedzilismy Holendra, ktory z zona ma tu plantacje kawy... Zawsze parzy swiezo palona kawe... To dopiero jest smak...

A dzisiaj (12.05) wybralismy sie ze wspomnianym Holendrem po plantacji. Dowiedzielismy sie sporo. Powiedzmy ze mamy podstawy, zeby zaczac wlasna plantacje... haha
Jest 18ta, wlasnie siedze u Holendra, ktory calkiem dobrze mowi po polsku (cholerne mrowki i moja melina hehe) popijam Kopi Luwak hmmm dzisiaj zycie jest piekne... zobaczymy jutro :)))

Mittwoch, 11. Mai 2011

Dwa tygodnie w Tajlandii... i Laos :)

Z Bangkoku wydostalismy sie od razu po batalii z kolesiami z imigracyjnego, ktorzy uznali ze moja wiza na drugi wjazd juz wygasla. No wiec bylam zmuszona wykupic wize 'on arrival' za ok. 1000 PLN (1000 B) na 15d - zamiast 60d :(( . Jedyna pociecha, ze za wize na 2 wjazdy nie zaplacilam w Wawie nic (0zl do 31.03.2011).
Zatem co tu zrobic kiedy tak malo czasu. Na polnoc nie ma co, bo jedzie sie w jedna strone ok 15 godzin. Wybralismy wiec opcje krotkiego 2 tygodniowego wypadu do granicy Tajlandia-Birma i 'przejscia granicznego Trzech Pagod'. Trasa ta pokrywa sie czesciowo z trasa 'Kolei Smierci' (Death Railway') Bangkok - Rangon - 415 km. Nadzorowana przez Japonczykow i budowana dla nich od ok. kwietnia 1942 do pazdziernika 1943 przez jencow wojennych, a takze cywilow z Azji (z reguly zabranymi sila z ulicy), w glebokiej dzungli oraz czesc trasy w skalach (tereny gorskie). W ciezkich warunkach sanitarnych i pracujacy po kilkanascie godzin, zaglodzeni, wielu zmarlo z wycienczenia, wyglodzenia i chorob tropikalnych.
Pierwszy przystanek - Kanchanaburi (21.04-26.04.). Odpoczelismy pare dni po trudach podrozy w Birmie. A nastepnie udalismy sie  do 2 muzeow poswieconych Kolei Smierci oraz jencom wojennym i cywilom z Azji  - nazywanym 'romusha', ktorzy pracowali (60 000 jencow woj. i ok. 200 000 cywilow) i zgineli (ok 12 300 j.w. i 90 000 cywilow)  przy budowie Kolei. 
W Kanchanaburi zbudowany byl wazny punkt tej kolei most przez rzeke Kwai, ktory przyciaga wielu turystow. Historia jest spisana w ksiazce pod tytulem 'Most na rzece Kwai', a nastepnie powstal film o takim tytule, ktory jak twierdza Ci, ktorzy przezyli, nie pokazuje w pelni okrucienstwa Japonskich i Koreanskich straznikow, oraz warunkow tam panujacych. Obecnie w Tajlandii, od strony Bangkoku ok. 140 km z 415 km nadal jest w uzyciu (pociag jedzie m.in. przez slynny most na rzece Kwai).
26.04 ruszylismy do Thong Pha Phum, ale po drodze zatrzymalismy sie na kolejne muzeum w miejscu, ktore zostalo nazwane - Hellfire Pass, a to dlatego, iz pracujac po zmroku widok straznikow w blasku zapalonych pochodni przywodzil wiezniom na mysl Pieklo - Dante'go. Jest to przejscie przez skaly, ktore trzeba bylo krok po kroku wysadzac - jeden z najtrudniejszych odcinkow w budowie kolei.  Przeszlismy szlakiem od muzeum do Hellfire Pass. Tam po prostu jest dzungla dookola. Kiedy sie wyjdzie z muzeum w kwietniu, jest upal straszny, kiedy sie schodzi te kilkaset schodow w dol, wchodzi sie w dzungle... powietrze robi sie ciezkie, nie ma czym oddychac, nie ma najmniejszego podmuchu wiatru, wszystko sie lepi, wokol lata mnostwo owadow... Cala trasa 'spaceru' to ok 4 km.
Kilka godzin pozniej zlapalismy autobus dalej na polnocny - zachod i dojechalismy do w/w Thong P.P. Mielismy nadzieje zobaczyc pare fajnych miejsc typu gorace zrodla, wodospady itd., ale w w/w miescince nie wynajmuje sie motorow, tylko motor z kierowca... Zadna przyjemnosc siedziec za spoconym kolesiem, a potem moze jeszcze sie gapi jak sie kapiesz w rzece... Ruszylismy wiec dalej
do Sankhlaburi (27.04-01.05) gdzie zatrzymalismy sie w calkiem fajnym i niedrogim hotelu, nad jeziorem. W piatek (29.04) wyruszylismy na wycieczke po okolicach m.in. wioskach miejszosci Karen i Mon (Birma), oraz do  'Podwodnej Swiatyni'. Teraz (pora sucha) mozna do niej dojsc i wejsc, natomiast w porze deszczowej, czesc swiatyni jest w wodzie, a to za sprawa wybudowanej tu przed laty... tamie, ktora zatapia w porze deszczowej wioski wokol. Do tej pory z jeziora wystaja drzewa, a ludzie zbudowali sobie plywajace domy, zeby niezaleznie od pory roku nie martwic sie poziomem wody. Potem byla 1,5 godzinna przejazdzka na sloniu. Oczywiscie jak nie tylko jemu jednemu, wlazlam mu na leb - doslownie ;). Ale bylo genialnie. Slonie sa fascynujace. Ale trzeba uwazac, bo jak sie go wkurzy, to potrafi sie zemscic nawet po wielu latach :)), wiec bylam mila... Potem byly tratwy  i plywanie. Bardzo sympatycznie...
Nasza podroz wzdluz 'Kolei Smierci' zakonczylismy bardzo upalnego dnia 30.04 na granicy tajsko-birmanskiej tzw. Tree Pagoda Pass, czyli jak nazwa mowi obok przejscia granicznego, stoja 3 niewielkie pagody... Turystom od dawna (jest kilka wersji od jak dawna, wiec nie wiem dokladnie) nie mozna przejsc na strone Birmy... (boja sie szpiegow i aparatow fot.) , a od niedawna, takze dla Tajow przejscie jest zabronione.  Niewielki market, oferujacy typowo birmanskie 'pamiatki': Thanakhe (to 'mazidelko' na twarz),  'Royal Whisky', charoots (cygara), Longyi (kiecki), Betelnuts (orzechy, ktore zuja - daja ponoc uczucie odlotu, ktorymi wszedzie na czerwono pluja i przez nie maja czerwone zeby), Chinlone (pilka w ktora tu sie gra, zrobiona z bardzo twardego drewna...) i pare innych typowo birmanskich rzeczy...
Posrodku marketu jest tablica poswiecona Kolei Smierci, a pod nia znajduje sie kapsula czasu, osadzona w 50 rocznice konca wojny (1995). Zostanie otwarta w 2045 roku w Kwietniu.
W swieto pracy, zabralismy sie 'za robote' i ruszylismy w droge powrotna... a wlasciwie w droge wyjazdowa z Tajlandii. Porannym autobusem ruszylismy do Bangkoku (7godz.),  nastepnie autobusem nocnym (9godz) dalej do Ubon Rachathani, calkiem blisko granicy z Laosem.
04.05 W Polsce zima, tutaj upaly niesamowite, wieczorami burze i deszcz... Dzis autobusem  relacji Ubon Ratchatani - Pakse (Laos) przekroczylismy granice tajsko-laotanska, bez zadnych problemow. Oplata za wize Laosu wynosza w zaleznosci od kraju pochodzenia od 30$ do 42$. Niemcy i Polska to 30$.
 Zaczynamy zatem w Laosie, w Pakse. Od dzisiaj waluta nasza jest laotanski Kip (1 euro = 12 000 kip). No wiec zabawne...  dzis zostalismy milionerami haha, wyplacilismy ok 170 euro i dostalismy ponad 2 miliony Kipow hehe... Najtanszy obiad kosztuje ok 10 000 -15 000 K, butelka wody 5 000 K, hotel 40 000 - 100 000 K, wiec miliony szybko stopnieja ;)))
Pakse jest w miare duzym miastem (duzo turystow). Jest tu market z mnostwem ciuchow i sarongs (laotanskich kiecek) oraz calkiem zacna kawiarnia. Generalnie Pakse to pierwszy przystanek na wymiane pieniedzy , baza wypadowa na pare tras trekingowych w dzungle :)) Miasto wprowadzilo nas tez delikatnie w atmosfere i klimat Laosu i laotanskiego masazu (05.05.)  ;) ...
cdn...